wtorek, 5 kwietnia 2016

Prolog

Oto początek historii, mam nadzieję, że Was zaciekawi. Następne rozdziały postaram się wrzucać co sobotę. Miłej lektury. :)

Anno Domini 1468

Historia ta zaczyna się w zimną, listopadową noc. Śnieżne zaspy pokrywały są pierzyną cały krajobraz wzgórz. W niewielkiej dolinie spoczywał przytulony do skał klasztor. Już w ów czas był wiekowym monastyrem. Założony w pierwszych wiekach przez św. Augusta z Rzymu istniał nieprzerwanie pomimo wojen i najazdów.
Wysoki budynek dormitorium ustępował swą wielkością tylko kościołowi, z którym był złączony. We wnętrzu murów znajdowały się jeszcze takie budynki jak kuźnia, herbarium, biblioteka oraz inne budynki stricte klasztorne jak kapituła oraz refektarz. Wszystko wzniesiono z szarego kamienia, choć co nowsze dobudowania były z cegły. Taki powiew nowoczesności.
Dzwony wzywały braci na nocne oficja gdy ktoś zaczął się dobijać do drzwi furty. Brat furtian marudząc pod nosem kto mógł chcieć czegoś od klasztoru o tak pogańskiej porze szedł spełnić swoje obowiązki. Kiedy otworzył zatoczył się na niego mężczyzna w czarnym płaszczu.
  • Odejdź stąd, pijaku! - Zawołał furtian myśląc, że to jeden z gości pobliskiej karczmy pomylił klasztor ze swoim domem. Odepchnął go i chciał wezwać kilku braci na pomoc, gdy wtem odezwał się nieznajomy.
  • Nie jestem pijakiem... - wystękał. - Potrzebuję... pomocy.
Kiedy wypowiadał te słowa furtian dostrzegł krew na koszuli przybysza oraz na jego rękach. Przeżegnał się na ten widok i chwycił nieznajomego pod ramię. Zaprowadził go do infirmerii gdzie polecił medykowi opatrzyć rany gościa, a sam pobiegł po ojca opata.
  • Ojcze! - Wykrzyknął od progu kościoła. Biegiem pokonał oddzielającą go odległość od postaci opata.
  • Cóż się stało, bracie Marcinie? - odezwał się szeptem przełożony. - Nie zapominaj gdzie jesteś.
  • U bram...
  • Hannibal? - Na te słowa brat Marcin trochę się zmieszał. Nie rozumiał bowiem żartu opata. Jednak po chwili pokręcił przecząco głową.
  • Nie, umierający. - Wyjaśnił. - Zaprowadziłem go do brata Rafaela.
  • Dobrze... - opat zamyślił się drapiąc się po brodzie. - Zajdę do niego zaraz po oficjum. A teraz wróć na swoje miejsce.
Furtian skłonił się lekko i odszedł. Wtedy opat zaintonował psalm.
Gdy wszystko się skończyło ojciec opat wszedł do infirmerii. Brat Rafael wskazał mu jedno z łóżek. Przysiadł na jego krańcu. Nieznajomy leżał nieprzytomnie. Blada twarz nie odstawała od pościeli odcinając się tylko aureolą czarnych włosów.
Przełożony klasztoru położył dłoń na ramieniu gościa. On natomiast natychmiast otworzył oczy. Były błękitne jak letnie niebo.
  • Ojcze...- wychrypiał.
  • Słucham. - schylił się by lepiej słyszeć. - Wyznaj swoje grzechy, bo jesteś już blisko naszego Pana.
To co powiedział gość potem utonęło w kaszlu i westchnieniach. Jednak o charakterze jego słów świadczyć mogło to, że opat cały zbladł i co chwila wykonywał znak krzyża. Po spowiedzi kazał przenieść mężczyznę do jednej z cel i zabić w niej okno deskami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz