sobota, 28 maja 2016

Rozdział 4 cz. 1

Trochę odbiłem od głównego wątku, ale mam nadzieję, że się wam podoba. Zostawcie jakiś komentarz. ;)

 

"Spowiedź starego eremity”



W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Drogi Profesorze, w Imię Boga ślubuję pisać tu tylko prawdę. Chciał Pan poznać legendę, lecz ona zaczyna się wiele lat wcześniej niż opowieść przekazywana w Pana rodzinie. Jest tak gdyż życie jej bohaterów zaczęło się zanim stali się tym czym są.
Wszystko zaczęło się pewnej wiosny. Fidelis Kowalski, jako że był kupcem, przemierzał jeden z traktów prowadzących do stolicy. Na swoim wodzie wiózł różnego rodzaju medykamenty przygotowywane w różnych zakątkach kraju. Choć nie miał wykształcenia medycznego starał się nieść pomoc wszystkim potrzebującym. Co prawda, za odpowiednią opłatą, jednak starał się by jego ceny nie były zbyt wygórowane.
Był w miarę dobrym człowiekiem. Płacił wszystkie podatki i cła, starał się pomagać swoim krewnym. Ale nigdy nie założył własnej rodziny. Uznał, że tryb życia jaki prowadzi nie nadaje się do tego. Nie chciał stawiać żony w sytuacji gdzie go nie ma przez wiele tygodni, a ona musi na niego czekać w pewnym celibacie. Nie miał również kochanki. Kościół widywał tylko w niedziele i święta, lecz mimo to starał się żyć wskazaniami wiary.
Kiedyś myślał nawet nad pójściem do klasztoru, jednak nie zgodzili się na to rodzice. Co prawda, odeszli już do wieczności, ale pomimo tego faktu Fidelis zachowywał ich zdanie. Zgodnie z ich wolą zachował rodzinną tradycję i zajął się handlem. Nie przepadał za nim, a prawdę mówiąc, nie za bardzo się do niego nadawał. Zawsze schodził z ceny przy targowaniu, dawał się namawiać na darmowe podarunki oraz nie umiał oszukiwać, jak większość jego kompanów z profesji.
Przez to wszystko ledwo wiązał koniec z końcem. Co prawda, mieszkał w stolicy, jego rodzina pochodziła z szanowanej rodziny mieszczańskiej z krwią szlachecką. Na to ostatnie wskazywało nazwisko tego człowieka. Jednak on sam o tym szacunku mógł pomarzyć. Większość jego znajomych uważała go za dziwaka. Rodzina przyznawała się tylko w chwili gdy prosiła o kolejną pożyczkę z majątku jego rodziców. Udzielał ich gdyż postanowił z tych funduszy nie korzystać.
Jego życie toczyło się swoim rytmem, ale tego dnia wszystko miało się zmienić. Wracał właśnie z karczmy gdzie świętował swoje kolejne urodziny. Co prawda samotnie, lecz świętował. Kiedy wszedł do ciemnego zaułku prowadzącego do jego domu, poczuł czyjąś obecność. Obrócił się, jednak nie zobaczył nikogo. Gdy uznał, że to tylko jego wyobraźnia, skierował się do drzwi, ale nie dane mu było przez nie wejść. Tuż przed nim wyrósł człowiek. Lub coś do niego podobnego.
Postać zbliżyła się jeszcze, cały czas patrząc Fidelisowi prosto w oczy. On sam miał najdzikszą ochotę uciec, ale nie mógł poruszyć nogami, czuł pewien magnetyzm promieniujący z źrenic nieznajomego. „K-k-kim jesteś?” zapytał, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Usłyszał jedynie pomruk, który stawał się głośniejszy wraz ze zmniejszającą się odległością między nimi.
Następnym co pamiętał było uczucie bólu, promieniującego z szyi do reszty ciała oraz utrata przytomności. Nie wiedział po jakim czasie się obudził. Orientował się jedynie, że leżał w otwartej trumnie. Wokół niego ustawiono lichtarze z palącymi się świecami. Podniósł się by lepiej się rozejrzeć. Znajdował się w pustym, nie licząc kilkoro staruszków czuwających przy umarłym. Mieli spuszczone głowy, więc nie zauważyli, że Fidelis wstał z katafalku.
Niedoszły nieboszczyk szybko przeszedł przez boczną nawę i udał się do kruchty. Tam odetchnął głęboko, po czym wyszedł. Był środek nocy, księżyc przebijał się pomiędzy chmurami. Fidelis czuł się słabo. Zataczał się na ulicy. Podszedł do miejskiej fontanny i usiadł na jej murku.
Gdy spojrzał na taflę wody ujrzał swoje oblicze. Ukazywało ono człowieka z zapadniętymi policzkami tudzież oczodołami. Od dwóch ran kłutych na szyi szła czerwona pajęczyna rozchodząca się po całej twarzy.
  • Nie martw się, za jakiś czas zniknie. - Odezwał się głos tuż za nim. Kowalski odwrócił się i ujrzał tę samą postać co w zaułku.
  • Co mi zrobiłeś? - Wychrypiał. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje.
  • Dałem ci jeden z największych darów. - Mówiąc to nieznajomy uśmiechnął się. - Nieśmiertelność... A przy okazji wieczną młodość.
  • To dlaczego czuję się tak jakbym umierał?
  • Mała poprawka. - Postać zrobiła dramatyczną przerwę, cały czas uśmiechając się jakby mówiła o najzwyklejszych rzeczach. - Już umarłeś.
  • Co?! - Już blada twarz stała się koloru alabastru. - Kiedy? Jak?
  • Kilka godzin temu. Z powodu braku krwi. - Odrzekł tamten z niewzruszoną miną.
  • Czekaj... - Nowa myśl zaświtała w umyśle Fidelisa. - Chcesz powiedzieć, że ty jesteś..., że JA jestem... - Owe słowo nie chciało przejść przez gardło Kowalskiego.
  • Wampirem... Kainitą... Nosferatu. - Przy tej wyliczance wampir przewracał oczami oraz głową. Widocznie już nie raz starał w tej roli. - Czy, jeśli wolisz terminologię łowców, nieumarłym.
Fidelis dotknął szybko ran na szyi. Miliony myśli kołatały się mu w głowie. Jeszcze raz spojrzał na swoje odbicie w wodzie.
  • Dlaczego... Dlaczego mi to zrobiłeś?! - Odwrócił się w stronę wampira. Ten jednak wzruszył ramionami.
  • Muszę pić. - Odparł lekceważąco. - Jeśli mam być szczery to nie zamierzałem cię zmienić.
  • Jak to?
  • Nie my wybieramy. - Wyjaśnił. - Dana osoba musi mieć w sobie coś, co pod wpływem ugryzienia przekształca ją w podobnych nam.- Ta informacja trochę zbiła z pantałyku Kowalskiego. - Za niedługo będzie świtać, więc czas się ukryć. Tobie radzę to samo.
Fidelis siedział jeszcze przez chwilę na murku fontanny. Nie wiedział co ma robić. Najchętniej poczekałby na wschód słońca i poddałby się jego promieniom. Jednak czuł, że nie może tego uczynić. Wstał więc, w głowie nadal mu się kręciło, ale jakoś szedł. Kierował się do swojego mieszkania. Po drodze spotkał kilku ludzi, na szczęście większość z nich spała pijackim snem. Lecz parę kobiet, prawdopodobnie pracownic domów publicznych, widząc jego postać zaczęło krzyczeć.
To zmuszało Kowalskiego do ukrywania się w zaułkach i placach kamienic. Kiedy w końcu dotarł do swojego miejsca zamieszkania prawie upadł na podłogę z wrażenia. Wszystkie jego sprzęty zostały wyniesione. Nie ostał się żaden mebel. Najwidoczniej rodzina już podzieliła się spadkiem.

sobota, 21 maja 2016

Rozdział 3 cz. 3

Witajcie, tym razem o normalnej porze. ;) Miłej lektury i zapraszam do komentowania. 


Profesor wyszedł szybko z budynku, uważając by nie narobić hałasu. Wiedział, że jeden z braci zawsze pilnuje porządku, ale tym razem nie spotkał go, z czego był bardzo zadowolony. Przeszedł obok biblioteki i kapituły, po czym znalazł się przy furcie. O tej godzinie powinna być zamknięta. Po kilku pchnięciach i ciągnięciach okazało się, że rzeczywiście brama taka była.
Uczony zdziwił się. Nie widział by ktoś wracał, a przecież postać spod muru nie mogła się rozpłynąć. Miał już wracać do siebie gdy przyszłą mu do głowy pewna myśl. Podszedł do drzwi pomieszczenia gdzie przesiadywał furtian. Ustąpiły pod lekkim naciskiem. Profesor nie mógł liczyć na nic lepszego. Wszystkie klucze wisiały na tablicy obok wejścia, a każdy z nich był podpisany. Szybko zabrał ten od wyjścia i po chwili znalazł się poza murami klasztoru.
Szedł wydeptaną ścieżką prowadzącą w głąb lasu, który otaczał budynki klasztorne. Niebo było mocno zachmurzone, więc praktycznie nic nie było widać. Do tego dochodziło gęste listowie. Profesor postanowił skręcić bardziej w centrum, mając nadzieję, że coś znajdzie. A właściwie kogoś. Po niedługim czasie znalazł się na polance powstałej po wycince drzew.
Von Libera szedł przed siebie, kiedy nagle potknął się i poleciał jak długi na ziemię. Przeklinając w duchu wszystkie korzenie oraz inne tego typu rzeczy wstał, otrzepał ubranie, po czym spojrzał na przyczynę swego upadku. W tym momencie chmury rozsunęły się i światło malejącego księżyca spadło nie na korzeń, lecz na ciało młodego chłopaka.
Profesor wzdrygnął się, lecz mimo to podszedł i sprawdził puls. Nie wyczuł niczego, oprócz tego, że ciało było już zimne. Kiedy to stwierdził przyjrzał się dokładniej zwłokom. Młodzieniec był ubrany w białą tunikę, trochę ubrudzoną ziemią i trawą. W biodrach był przepasany białą wstęgą. Na szyi widniały sine ślady po palcach. Po tym von Libera domyślił się, że przyczyną śmierci było uduszenie.
Ale uczony dostrzegł coś jeszcze. Ubranie na wysokości serca było rozdarte. Profesor rozchylił materiał i to co zobaczył spowodowało u niego mdłości. Okazało się, że wycięto serce, w jego miejscu zionęła czarna dziura.
  • Wstań i się nie ruszaj. - Usłyszał za swoimi plecami. Posłusznie wykonał polecenie oraz obrócił się by ujrzeć tego kto mówił. Ujrzał ludzką postać, ubraną w coś na wzór czarnego habitu z płaszczem i naciągniętym na głowę kapturem. Człowiek ten trzymał opasłą księgę, którą opierał na pasie miedniczym. Jednak nie to zdziwiło profesora. Gdy spojrzał na twarz ukrytą pod kapturem dojrzał oblicze jakby z czarnego marmuru, tak samo jego dłonie. Oczy świeciły złotym blaskiem.
  • Kim jesteś? - Zapytał uczony cofając się o pół kroku, przy czym prawie ponownie przewrócił się o ciało.
  • Nie poznajesz mnie? - Postać udałą zdziwienie i uśmiechnęła się pokazując dwa długie kły. Były tak białe, że odbijało się od nich księżycowa poświata.
  • Ty... - Profesor zwęził oczy. - Co tutaj robisz?!
  • Mógłbym zapytać o to samo... - W głosie wampira dało się słyszeć lekceważącą nutę.
  • Twoje czyny nie pozostaną bez kary! - Von Libera wyciągnął z torby krzyż oraz kołek. Kainita na to podniósł brew i zaśmiał się szyderczo.
  • Nie truj mi o „Zbrodni i karze”. Sam nie jesteś lepszy. - Postać wskazała na martwe ciało. - I zrozum wreszcie, że krzyż na mnie nie działa...
  • Nie? - Było widać autentyczne zdziwienie uczonego. Z resztą nie ma co się dziwić, przez wszystkie lata uczono go, że święty znak jest najlepszą obroną. Był tak zdziwiony, że nawet nie dotarło do niego oskarżenie.
  • On razi tylko tych, którzy mają krew na rękach i tego nie odpokutowali. - wyjaśnił wampir. - Ja pokutuję prawie czterysta lat...
Kiedy to mówił w oddali dały się słyszeć syreny policyjne. Obaj spojrzeli na siebie i równocześnie zaświtała im myśl, że trzeba zniknąć z miejsca zdarzenia. Postać wampira zaczęła się rozmywać, a po chwili zmieniła się w czarną mgłę, która uleciała w przestrzeń. Profesor nie miał tak efektownego zejścia ze sceny. Przebiegł polankę najszybciej jak pozwalał mu wiek. Potem wracał się ścieżkami, jednak trochę się zgubił. Przez to znalazł się w klasztorze parę minut przed policją.
Na szczęście udało mu się odłożyć klucz na miejsce tak, że raczej nikt nie zauważyłby chwilowego zniknięcia. Nie ominęło go jednak pytające spojrzenie brata furtiana, gdy ten podchodził pod wrota bramy zaalarmowany pukaniem funkcjonariuszy. Jednak że miał teraz pilniejsze sprawy nie dopytywał co gość robił na dziedzińcu o tej porze.
Drugi to raz opat musiał się tłumaczyć. I tym razem utrzymywał, że wszyscy bracia byli w swoich pokojach. W pewnym momencie trochę się zdenerwował i zapytał co to za podejrzenia. Osobiście był przekonany, że tak potwornych zbrodni nie mógł dokonać nikt z klasztoru. Całej rozmowie przysłuchiwało się prawie całe zgromadzenie. Co spowodowało to, że kiedy otworzyły się drzwi to kilka osób się mocno zachwiało, prawie upadając na policjantów.
Jednym z podsłuchujących był von Libera. Słuchając dochodził do wniosków, że albo opat nie za bardzo orientuje się w tym co się dzieje w klasztorze, albo jest dobry w kłamstwach. Był przekonany, że prawidłową odpowiedzią jest opcja druga. W takim razie musiał się dowiedzieć co dokładnie jest ukrywane.
Jak na razie wiedział tyle, że jest wampir. Ale nie wiedział kto nim jest. Tak rozmyślając nad tym wszystkim wrócił do swojego pokoju. Miał już się położyć gdy rzucił mu się w oczy notes brata Humariusa. Profesor stwierdził, że skoro i tak zarywa noc to dlaczego by nie przeczytać tego co chciał przekazać stary pustelnik.
Von Libera otworzył notatnik w miejscu gdzie przedtem zakończył jego lekturę. Strony były całkowicie zapełnione pochyłym pismem. Profesor musiał się pochylić nad stronicami by móc odczytać treść. Niewielkie litery zlewały się z sobą, do tego dochodził fakt tego, że asceta praktycznie nie stosował przerw między wyrazami. Widać było, że zależało mu by przekazać jak najwięcej.
Notatka zaczynała się tak: W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego...

środa, 11 maja 2016

Rozdział 3 cz. 2,5

Witajcie, poprzedni rozdział był trochę krótkawy, więc ten jest dłuższy. :) Wstawiam dzisiaj, bo w sobotę mam maturę (jak i jutro) i kurs, więc cały dzień zajęty. Miłej lektury. ;)


Refektarz był dużym pomieszczeniem o sklepieniu radialnym. Posadzka była czarno-białą, skośną szachownicą. Stoły zostały ułożone w literę U i nakryto je białymi obrusami. Krzesła pamiętające wiele pokoleń mnichów ustawiono po obu ich stronach. Ich oparcia były rzeźbione oraz wykonane z litego drewna. Opaci każdorazowo stwierdzali, że nie opłaca się je wymieniać na nowe, więc zabytki służyły codziennym potrzebom braci.
Goście zasiedli na swoich miejscach, na obu skrzydłach, opat wraz z braćmi usiadł przy poprzecznym stole. Profesorowi wskazano miejsce obok opata. Po drugiej stronie przełożonego siedział ów mnich, którego von Libera rozpoznał na pogrzebie. Sztywno wyprostowany, z rękami ukrytymi w rękawach habitu. Miał jasną twarz, czarne włosy o krótko obstrzyżone, ale nie za bardzo. Udawało mu się je zaczesać na prawy bok, tworząc przedziałek w 4/5 wysokości skroni. Niebieskie oczy wpatrywały się w przestrzeń przed sobą.
W tym momencie opat wstał i gestem dłoni uciszył zebranych. Gdy już zapanowała cisza, opat odchrząknął oraz zaczął mówić.
  • Witam was wszystkich... - zaczął i przerwał przesuwając wzrokiem po zebranych. - Smutny powód zebrał nas tutaj. Wielu z nas znało brata Humariusa niemal od zawsze, był jednym z tych elementów naszego życia, który był, jest i zdawałoby się, że nieprzerwanie będzie. Jednak śmierć dotyka każdego - w tym miejscu opat znów zrobił przerwę. - Ale nie smućmy się, wierzymy przecież, że doczesna śmierć jest początkiem. Początkiem wiecznej chwały w Niebie. - Po tym wstępie przełożony klasztoru ciągnął dalej. - Za chwilę zostanie podany poczęstunek, zgodnie z tradycją. Przedtem jednak chciałbym ogłosić kilka spraw. Po pierwsze, nowym pustelnikiem w tym murach zostaje brat Anastazy – krewny zmarłego. Ceremonia ślubów pustelniczych odbędzie się w niedzielę. Wszystkie zapiski, zgodnie z ostatnią wolą, zostały zniszczone. Jednak jeden zeszyt miał ocaleć. Wedle prośby to pan ma go otrzymać. - W ostatnim zdaniu opat zwrócił się do profesora.
  • Ja?
  • Owszem, oto on. - Przełożony wyciągnął cieniutki, bordowy notes formatu A5. Był dosyć podniszczony na rogach, ale sprawiał wrażenie solidnego. Von Libera przyjął go nadal zdziwiony. - A teraz pomódlmy się przed posiłkiem. - Opat zwrócił się do wszystkich, po czym uczynił znak krzyża.


***
Brat Anastazy modlił się po cichu w kościele. Kiedy przez okna zaczęło padać światło przesunął się w cień. Oto przyszedł ten dzień. Za kilka godzin miał zostać pustelnikiem. Zastąpi swojego wuja (właściwie brata dziadka) i będzie mieszkał poza dormitorium. Co prawda, był profesem od prawie pięciu lat, ale nadal czuł się trochę nieswojo we wspólnocie.
Nie wiedział, że temu wszystkiemu przyglądał się profesor. Gdy mnich wychodził ze świątyni ten poszedł za nim. Okazało się, że brat poszedł do gabinetu opata. Przed zapukaniem rozejrzał się, ale nie dojrzał von Libery. Profesor przysunął się do drzwi i przyłożył ucho.
  • Na pewno nic nie podejrzewa? - Nieznany głos najpewniej należał do brata Anastazego.
  • Robimy co w naszej mocy... - Odezwał się opat.
  • Kto pozwolił by miał w ręce dziennik brata Rafaela? - Dał się słyszeć wyrzut.
  • Wiesz, że brat Hieronim żyje czasem swoim życiem, kiedy jest wśród książek... - Odparł opat. - Przypomniałem mu co powinien dawać profesorowi.
  • A jak o nim mowa... - Głos zdawał się bliższy niż przedtem. Von Libera szybko schował się za zakrętem korytarza. Usłyszał jak otwierają się drzwi od gabinetu. - Dziwne, dałbym głowę, że kogoś wyczuwałem.
  • Pewnie ci się zdawało. - Opat wzruszył ramionami.
  • Może... - Brat Anastazy zamknął ponownie drzwi.
Profesor wycofał się do swojego pokoju. Teraz miał pewność, że klasztor coś przed nim ukrywa. Postanowił zacząć śledzić brata Anastazego zaraz po ceremonii. Spojrzał na zegarek, dochodziła dwunasta, czyli miał jeszcze pół godziny. Postanowił udać się do ogrodu.
Usiadł na jednej z ławek, naprzeciwko niego siedział sędziwy mnich, który trzymał w ręku różaniec. Jego widok przypomniał von Liberze o notesie od brata Humariusa. Wyciągnął go i zaczął czytać. Pierwsze strony zajmowały łacińskie teksty modlitw. Profesor przerzucał je bez zaciekawienia. Później były różne zapiski dotyczące ksiąg Pisma Świętego. Uczony miał już odkładać notatnik gdy pod jego koniec zobaczył nagłówek „Dla profesora von Libery”.
Już miał zacząć czytać gdy odezwał się dzwon wzywający na Mszę. Von Libera chciał ją sobie odpuścić, ale przypomniał sobie, że ma obserwować dziwnego mnicha. Ruszył w kierunku kościoła. Przed świątynią zebrała się grupka wiernych. O czymś dyskutowali.
  • Nie wiedziałam, że brat pustelnik miał jakiś krewnych... - Mówiła starsza kobieta. - Nie pamiętam, by ktoś go kiedyś odwiedzał.
  • Kryśka, daj spokój. - Odezwał się jakiś mężczyzna w garniturze. - Znów tworzysz jakieś teorie spiskowe.
  • Mówię jak jest. - Obraziła się staruszka.
  • Mówisz co ci ślina na język przyniesie... - Wtrącił tamten. - Przecież brat Anastazy od kiedy się pojawił to informował, że jest krewniakiem brata Humariusa. Jak dla mnie to nawet trochę za często... - Dodał po chwili.
Profesor wszedł do kościoła. Główną nawę przystrojono białymi różami. Tuż przed balaskami ustawiono klęcznik i krzesło. Ceremonia miała się zacząć za kilka minut. Celebracji przewodniczył miejscowy biskup. Procesja mnichów wchodziła według starszeństwa braci. Na samym jej końcu szedł brat Anastazy.
Mnich zajął miejsce przed prezbiterium. W tym czasie chór braci śpiewał „Media vita”, von Libera musiał przyznać, że sztuce celebracji klasztor nie miał równych. Bracia usiedli w stellach i zaczęła się liturgia. Po trochę przydługich pozdrowieniach zaczęły się lekcje mszalne. Profesor nie skupiał się zbytnio na nich. Do jego świadomości dotarło jedynie pierwsze zdanie „Przepasz swoje biodra, wstań i mów wszystko, co ci rozkażę. Nie lękaj się ich, bym cię czasem nie napełnił lękiem przed nimi. A oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną żelazną i murem spiżowym (...)”.
Potem zastąpiło wyłączenie się i mechaniczne odpowiadanie w czasie psalmu. Następnie druga lekcja i w końcu perykopa z Ewangelii. Profesorowi coś świtało gdy ją słyszał. Opowiadała o Synu Bożym wychodzącym na pustynię. „Ciekawe czy ją specjalnie wybrali...” przeszło uczonemu przez myśl. Trzeba było przyznać, że dobrze spasowała do okoliczności.
Po tym wszystkim przyszła kolej na homilię. Wygłaszał ją ojciec opat. Pierwsza jej część dotyczyła historii pustelnictwa. Opowiadał jego rozwój od Antoniego Wielkiego, poprzez Pawła skończywszy na Pachomiuszu. Cały ten wykład trwał około pół godziny. Następne dziesięć minut zeszło na tym jakie zadania czekają nowego pustelnika.
Gdy minęło kazanie ceremonia przeszła do właściwej swej części. Biskup stanął przy ołtarzu. Biały ornat trochę szeleścił przy tej czynności. Podano mu mitrę i pastorał.
  • Niech się zgłoszą Ci, którzy chcą się podjąć życia pustelniczego. - Powiedział tubalnym głosem ordynariusz.
  • Ja, brat Anastazy, zgłaszam się. - Odrzekł mnich.
Obaj podeszli do balasek. Mnich uklęknął na schodkach. Zaczął rozwiązywać białe cingulum, które opasywało jego biodra. Gdy to uczynił, zdjął płaszcz, szkaplerz oraz habit. Kiedy został tylko w spodniach oraz koszuli, biskup wyciągnął dłoń w kierunku jednego z kapłanów. Ów podszedł niosąc jakiś materiał, jak się okazało były to nowe szaty dla brata Anastazego.
  • Przyjmij tę czarną szatę jako symbol umarcia dla świata. - Ordynariusz rozpoczął obłóczyny. - O Boże, Panie nasz, niech przez Twoją łaskę brat Anastazy opuści sprawy tego świata i narodzi się dla Twojego Królestwa.
  • Amen. - Odparł mnich.
  • Przyjmij ten pas jako symbol rad ewangelicznych oraz pustelniczej dyscypliny. - Rzekł biskup podając gruby i szeroki, skórzany pas, którym przepasał się mnich. - O Boże, Panie nasz, niech przez twoją dobroć brat Anastazy żyje według Twych napomnień w doskonalszym wypełnieniu Twojej Ewangelii.
  • Amen.
  • Przyjmij ten krzyż jako symbol Zmartwychwstałego, któremu będziesz służyć dniem i nocą. - Nastąpiła chwila ciszy, podczas której mnich zakładał krucyfiks. - O Boże, Panie nasz, niech przez Twoją Opatrzność brat Anastazy nigdy nie przestanie żyć dla Twojej Chwały i zbawienia świata.
  • Amen.
  • Przyjmij ten biały płaszcz jako symbol łaski Bożej, która będzie na tobie spoczywać. - Biskup podał już ostatnią z rzeczy trzymaną przez kapłana. - O Boże, Panie nasz, okryj twego sługę szatą łaski, aby obmyty Krwią Baranka cieszył się radością zbawionych.
  • Amen. - Po tym ostatnim potwierdzeniu podano mu kartkę z rotą ślubów. - Ja, brat Anastazy od Miłości miłosiernej, świadomy swego wyboru ślubuję zachować czystość, ubóstwo oraz posłuszeństwo w posłudze pustelniczej. Dokonuję tych ślubów przed obliczem Boga, Jego sługą, naszym biskupem, Andrzejem, wszystkimi kapłanami i wiernymi Jego świętego Kościoła.
Boże Wszechmogący, za wstawiennictwem Świętej Matki i Wszystkich Świętych, proszę, dopomóż mi w ich wypełnieniu. - Po tych słowach mnich wstał i złożył kartkę na ołtarzu oraz podpisał się na jej dole.
***
Profesor siedział w swoim pokoju. Odpoczywał po tych wszystkich ceremoniach. Jako gość klasztoru został zaproszony na poczęstunek, który okazał się uroczystym obiadem z biskupem. Na szczęście nie był w centrum uwagi, więc kiedy nowy pustelnik wyszedł już do pustelni on sam przepraszając poszedł po kryjomu za nim.
Jednak niewiele udało mu się zobaczyć. Brat Anastazy spędził całe popołudnie w swoim eremie, a von Libera jedynie doczekał się odcisków spacerując tam i z powrotem czekając na jakiś ruch byłego mnicha.
Teraz spoglądał na ostatnie promienie zachodzącego słońca. Zastanawiał co ma dalej zrobić. Przecież nie może cały dzień siedzieć przed eremem, a także musi dalej prowadzić badania ksiąg. Choć do tego drugiego mu się nie spieszyło odkąd dowiedział się, że nie wszystkie książki są mu przekazywane.
Von Libera zamierzał się położyć i udać się w objęcia Morfeusza, ale coś go niepokoiło. Wyszedł na korytarz i przeszedł pod drzwi naprzeciwko jego pokoju. Zapukał cicho, ale nikt nie odpowiedział, więc nacisnął klamkę. Zamek ustąpił. Pomieszczenie wydawało się niezamieszkałe. Żadnych rzeczy osobistych, walizek czy też ubrań. Postanowił wejść i wyjrzeć przez okno na dziedziniec. Dojrzał cień przemykający się pod ścianą muru.

niedziela, 8 maja 2016

Rozdział 3 cz. 1

Trochę spóźnione, ale matura is coming. ;)


„Nocne marki”


Do pogrzebu została godzina. Profesor z ciekawości postanowił zajrzeć do kaplicy przedpogrzebowej. W momencie, w którym wszedł bracia kończyli modlić się koronką do Miłosierdzia Bożego. W krótkiej chwili pomieszczenie opustoszało, gdyż mnisi musieli udać się na jedno z oficjów.
Von Libera został jeszcze chwilę i przyglądał się freskom. Większość z nich pamiętała jeszcze początki klasztoru. Artysta, który zajmował się ich malowaniem trochę wyprzedzał swoją epokę. Wizerunki na ścianach przestawiały ludzi różnych stanów tańczących wraz z szkieletami.
Uczony miał już wychodzić gdy coś rzuciło mu się w oczy, więc podszedł do trumny. Była ona trochę dziwna, przypominała te z westernów. Profesor domyślał się, że została wykonana w murach klasztoru. Wiedział przecież, że jeden z braci był stolarzem i ma warsztat.
Jednak to co zaciekawiło von Liberę to to, że wieko zabito. I to nie małymi gwózdkami, ale potężnymi gwoździami. Profesor dotknął ich, ale w tej samej chwili usłyszał mocne chrząknięcie za sobą. Obróciwszy zobaczył jednego z mnichów niosącego kilka bukietów róż.
  • Proszę nie dotykać trumny. - Powiedział z wyrazem zgorszenia.
  • Przepraszam. - Odpowiedział von Libera odsuwając się na bok. - Ale dlaczego zabiliście wieko?
  • Takie było zarządzenie opata. - Odparł tamten wzruszając ramionami. - Pewnie chodziło o to by nie zsunęło się podczas przenoszenia.
Mnich wziął kilka flakonów stojących przy ścianie i włożył do nich róże.
  • To były jego ulubione kwiaty. - Powiedział bez związku brat.
  • Byliście blisko? - zapytał von Libera.
  • Był moim ojcem duchownym. - Odparł brat wycierając oko. - To dzięki niemu zostałem mnichem.
  • Możesz mi coś o nim opowiedzieć? - Zainteresował się profesor.
  • Co tu dużo mówić. - Powiedział ze wzruszeniem. - To był święty człowiek. Pamiętam go z czasów gdy był już na wózku. Dlatego rzadko wychodził z pustelni. Ostatni raz na moje śluby wieczyste... - Szloch przerwał wypowiedź mnicha, który musiał usiąść. - Przepraszam. - zwrócił się do profesora gdy już się trochę uspokoił.
  • Proszę nie przepraszać. Rozumiem co brat czuje. - Von Libera usiadł obok.
  • Muszę się przygotować do pogrzebu. Będzie pan uczestniczyć?
  • Myślę, że tak.
  • W takim razie do zobaczenia. - Pożegnał się brat.
Sam pogrzeb przebiegał bez żadnych niezwykłości. Profesor trzymał się z boku i starał się nie rzucać w oczy. Zauważył, że w uroczystościach brało udział wielu ludzi. Wszystkie okoliczne miejscowości miały swoich przedstawicieli, kilka nawet przyjechało autokarami.
Gdy procesja doszła do wykopanego grobu von Libera spostrzegł, że nie on jeden trzyma się na uboczu. Jeden z braci robił wszystko by wtopić się w tłum, ale przez to był jeszcze bardziej widoczny. Profesor rozpoznał w nim mnicha, który stał przy taśmie policyjnej.
  • Czy ja brata skądś nie znam? - Zagadnął.
  • Ćśśś. - Upomniał go mnich. - Trwa pogrzeb.
Po tych słowach przeszedł bliżej celebransa, który intonował ostatnie słowa „Salve Regina”. Po tym udzielił błogosławieństwa i ogłosił, że zaproszeni goście są proszeni, żeby udać się do refektarza. Brat Jeremiasz podszedł do profesor i powiedział mu, że również jest zaproszony.
  • Ja?
  • Tak, takie było życzenie brata Humariusa. - Odparł mnich.
  • Ale dlaczego? - Zdziwił się von Libera
  • Nie wiem, brat Humarius miał zwyczaj nie tłumaczyć się ze swoich postanowień. - Odrzekł brat Jeremiasz. - Chyba, że Ojcu Opatowi.

sobota, 30 kwietnia 2016

Rozdział 2 cz. 2

 Późno, ale nadal sobota. :)


Von Libera pośpiesznie wyszedł z budynku biblioteki i skierował się na bramę. W czasie gdy przemierzał dziedziniec, niektórzy z braci przeszli już poza mury. Na ich czele stał opat, który czynił znak krzyża jakby dostał wizji wszystkich duchów piekielnych. Wymówił cicho słowa modlitwy „requiem aeternam...”. Profesor przeciskał się między gapiami, jednak nie był gotowy na widok, który czekał na niego.
Na ziemi leżało ciało młodej dziewczyny. Nogi oraz rozkrzyżowane ręce były przywiązane do drewnianych kołków wbitych do podłoża. Zwłoki umieszczono pośrodku wypalonego w trawie pentagramu wpisanego w okrąg. Na każdym ramieniu mieściła się wypalona świeca.
Dziewczynę ubrano w granatową sukmanę przepasaną w pasie białą szarfą. Na wysokości serca mieściła się krwawa plama. Włosy niewiasty były wilgotne, lepiły się do czoła i karku. Oczy szeroko otwarte wyrażały przerażenie. Oblicze zeszpecił grymas bólu i agonii.
Niedługo po tym jak klasztor został zaalarmowany przyjechała policja. Odgrodzono miejsce zbrodni by ciekawscy nie zadeptali śladów. Opat kazał braciom wrócić do swoich zajęć, sam natomiast został by udzielić wszelkich potrzebnych informacji.
Osobą, która znalazła zamordowaną okazała się młoda kobieta. Zmierzała właśnie na nabożeństwo w klasztornym kościele gdy wiedziona przeczuciem skręciła w stronę wschodnich murów. Niewiele mogła powiedzieć śledczym. Jedynie to, że rozpoznała w ofierze jedną ze swoich uczennic. Była bowiem nauczycielką polskiego.
Dziewczyna nazywała się Jadwiga Nowakowska, uczęszczała do publicznego liceum w pobliskim mieście. W tym roku miała pisać maturę. Nauczycielka opisała ją jako spokojną, miłą oraz uczynną. Choć ostatnio zaczynał pasować do niej frazeologizm, że cicha woda brzegi rwie.
Albowiem do grona pedagogicznego zaczęły dochodzić niepokojące wieści, że owa wzorowa uczennica była widziana w nieciekawym towarzystwie, na imprezach, raz nawet trawiła na miejscowy komisariat z powodu picia w miejscu publicznym.
  • Wie pan, panie władzo, jak to z młodzieżą w tym wieku. - Ciągnęła nauczycielka. - Ojciec policjant, matka kuratorka, więc dziewczyna się buntowała. Ale nigdy nie zaniedbywała szkoły. - Dodała jakby chciała choć trochę obronić tę, która już nic nie mogła powiedzieć na swoją obronę.
  • Wie pani z kim ostatnio się zadawała? - Dopytywał policjant.
  • To była grupka tych dresiarzy co to wałęsają się po mieście. Podobno pochodzą z osiedla na Targach. - odpowiedziała kobieta rozkładając ręce. - Nic więcej o nich nie wiem.
  • Dobrze, dziękuję. - Powiedział policjant notując coś w notesie.
Inny funkcjonariusz przesłuchiwał opata. Ten jednak niewiele mógł wnieść w sprawę. Dziewczyna nie należała do parafii prowadzonej przez zgromadzenie. Czasami widywał ją na zakonnym cmentarzu gdzie odwiedzała grób swojego wujka, który był bratem. Przy tej okazji zamienił z nią kilka słów, ale w większości były to kurtuazyjne rozmówki.
  • Dobrze, a czy ojciec pozwoli byśmy porozmawiali zresztą braci? - zapytał policjant.
  • Oczywiście, ale wątpię, by mogło to pomóc. - odrzekł opat.
  • Możliwe, że któryś z nich widział kogoś podejrzanego kręcącego się w pobliżu klasztoru.
Tym wszystkim rozmową przysłuchiwał się profesor. Jednakże najciekawszą informację usłyszał w rozmowie koronera z jednym z funkcjonariuszy. „Zgon nastąpił w okolicach północy” - tak brzmiała owa wiadomość. „Czyli niedługo po nocnej wizycie w moim pokoju” pomyślał von Libera.
Kiedy o tym rozmyślał, rzuciło mu się w oczy, że jeden z braci nie posłuchał opata i nadal stał za policyjną taśmą. Pomimo zimnych powiewów nie miał na sobie kurtki. Co prawda coraz bliżej było wiosny, nawet większość śniegu stopniała, to jednak takie działanie szybko mogło zakończyć się w klasztornej infirmerii.
Kiedy spojrzenia profesora i mnicha spotkały się tamten spuścił wzrok, po czym odszedł speszony. Von Liberze wydało się, że było w nim coś znajomego.
Profesor postanowił wrócić do biblioteki. Usiadł i oparł głowę na dłoniach. Nie wiedział co myśleć o tych wydarzeniach. To zabójstwo wytrąciło go z równowagi. Był pewny, że było to dzieło wampira. Kiedy tak rozmyślał nagle dał się słyszeć dzwon.
Nie było to nic niezwykłego. W końcu odzywał się kilka razy dziennie wzywając braci na modlitwy. Jednak tym razem odezwał się o dziwnej porze. Profesor zauważył, że bibliotekarz zrobił znak krzyża i dało się słyszeć ciche „requiem aeternam”.
Brat Hieronim popatrzył na profesora i widząc jego pytające spojrzenie, wyjaśnił.
  • To oznacza, że ktoś ze zgromadzenia zasnął w Panu.
  • Zasnął w Panu? - Profesor podniósł brew.
  • Umarł. - odparł tamten wzruszając ramionami. - Muszę pana przeprosić, ale w tej sytuacji muszę udać się do kapituły, więc zamykam.
  • Dobrze. - Von Libera wstał ze swojego miejsca. - Nie mogę brać udziału w obradach? - zapytał po chwili wahania.
  • Raczej nie dopuszczamy do forum osób postronnych... - Odparł mnich, ale dodał po namyśle. - Musiałby pan zapytać ojca opata.
Oboje opuścili bibliotekę i przeszli do budynku kapituły. Przed wejście spotkali się z wchodzącym opatem.
  • Ojcze, pan profesor chciałby uczestniczyć w ogłoszeniu. - Powiedział brat Hieronim.
  • Co proszę? - Opat aż się zatrzymał w półkroku.
  • Oczywiście, jeśli to możliwe. - Wtrącił się von Libera.
  • Cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz. - Stwierdził opat. - Ale po co to panu?
  • Chciałbym zobaczyć jak wygląda forum w zgromadzeniu.
  • Dobrze. Ale będzie musiał pan zachować milczenie. - Przestrzegł ojciec.
  • Wedle woli ojca.
  • Niech pan zajmie miejsce z tyłu. - Powiedział opat odchodząc.
Sala kapituły została zbudowana na planie koła. Stelle braci układały się w okręgi. Naprzeciw wejścia znajdowało się krzesło opata. Kiedy wszyscy bracia już przyszli, opat wstał i stanął na środku. Przez chwilę panowała cisza. Brat Jeremiasz podał mu pastorał mitrę i stułę. Wtedy podniósł głowę i przemówił.
  • Jak pewnie się domyślacie jeden z braci wyprzedził nas w drodze do naszego Ojca. - Rozpoczął ojciec uderzając pastorałem w posadzkę. - Tym szczęśliwcem jest brat Humarius, nasz pustelnik. Odszedł w wieku 104 lat, po 80 latach życia konsekrowanego. Był dla nas wzorem i pozostanie w naszych serach do końca. Proszę by był obecny w waszych modlitwach. Jego pogrzeb odbędzie się w sobotę. I w tej sprawie musimy zdecydować. Ostatnią wolą brata Humariusa było to, że chciał być pochowanym w trumnie.
  • Ale to wbrew tradycji naszego zakonu. - odezwał się jeden z mnichów.
  • Wiem o tym bracie Filipie. - odparł opat opierając się o pastorał. - Jednak zważając na to, że takie było ostatnie życzenie brata postanowiłem poddać to pod głosowanie. Tak więc głosujmy.
Większość podniosła dłonie.

niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział 2 cz.1

Z lekkim opóźnieniem, ale wczoraj jakoś zaspałem z tym. ;)

„Requiem aeternam x 2”



Minęły trzy dni od przybycia Josepha von Libery do klasztoru. Przez cały ten czas siedział pogrążony w lekturze starych manuskryptów i starodruków. Trzeba było przyznać, że nie była to zbytnio wciągająca lektura.
Ponieważ klasztor nie był zbytnio często odwiedzany przez badaczy, ani opaci nie odczuwali potrzeby skatalogowania zbiorów, to też wchodząc do biblioteki miało się przed sobą prawdziwą stajnię Augiasza. Jedyną osobą, która potrafiła się w niej rozeznać był brat bibliotekarz. Był on osobą w średnim wieku, z wianuszkiem włosów wokół głowy. Chudy, niemal kościsty, jakby jego jedynym pokarmem było wdychanie bibliotecznego kurzu.
Uczony wrócił pamięcią do chwili gdy zawitał w bibliotece.
  • Czego sobie pan życzy? - Brat Hieronim zapytał gdy profesor ledwo przekroczył próg.
  • Szukam czegoś o historii tego miejsca, legend oraz prywatnych zapisków braci. - Odpowiedział von Libera gdy podszedł do kontuaru.
Mnich podrapał się w zamyśleniu po łysej głowie. Widać było, że intensywnie otwiera szufladki w mózgu szukając odpowiednich fiszek. Po chwili zniknął za regałami nucąc jakąś pieśń pod nosem. Profesor rozpoznał w niej utwór pod tytułem „Na smentarzu mieszkać będę...”. Von Libera uznał, że chyba każdy z tutejszych braci ma jakąś swoją dziwność i lepiej nad tym się nie zastanawiać.
Po około 15 minutach brat Hieronim wrócił pchając wózek wypełniony knigami wielkości atlasu.
  • Pierwsza dostawa: kroniki, dziennik z XVII wieku oraz notesy opatów. - Powiedział zadowolony z siebie.
Od tego czasu von Libera zaanektował jeden ze stołów czytelni. Przejrzał setki stron, dziesiątki rozdziałów i nie natrafił na żadną wzmiankę, która nawiązywałaby do legendy o wampirze. Profesor z coraz bardziej gasnącym zapałem przewracał kolejne kartki szukając bezskutecznie jakiegokolwiek śladu kainity.
Pod koniec trzeciego dnia, kiedy to słońce brało się do zachodzenia, a profesor chciał odłożyć czytaną książkę coś przykuło jego uwagę. Był to zapis w księgach prowadzonych przez brata medyka. Wzmianka brzmiała tak:
Rocznica poświęceni Bazyliki Laterańskiej, święto, Roku Pańskiego 1468. Brat furtian przyprowadził chorego – Vulnus ictum s. punctatum na wysokości serca, jednak nie zagrażająca życiu, nie naruszono płuc ani serca. Brak pulsu, bardzo niska temperatura ciała...”
Von Libera oprał się na krześle i popatrzył w przestrzeń. „Czyżby jednak...” pomyślał. Przewróciwszy stronę wrócił do lektury.
...Stwierdziłem zgon jednak kiedy przyszedł opat pacjent otworzył oczy i rozmawiał z Ojcem... Może się pomyliłem?”
Nie zwracając uwagi na chrząkanie brata Hieronima dającego wyraźne znaki, że pora wracać do pokoi, profesor czytał po wielokroć ten sam tekst. Iskierka nadziei rozpaliła wnętrze uczonego. Chciał skakać ze szczęścia. W końcu coś co dawało szansę potwierdzenia. Co prawda nikłą, ale zawsze jakąś.
Tego wieczoru profesor po raz pierwszy z zadowoleniem kładł się spać. Marzył, że uda mu się potwierdzić rodzinną legendę i dokończy dzieła swoich przodków. Bo trzeba wiedzieć, że rodzina von Libery nie była zwyczajna. Profesor należał do prastarego rodu łowców. Jego gałąź specjalizowała się w łapaniu wampirów. Jednak problem polegał na tym, że był ostatnim, z tej odnogi rodu. Inną sprawą było to, że sam nie do końca wierzył w te wszystkie opowieści. Był to dla niego pewien rodzinny folklor, ale nie podzielał entuzjazmów rodziców i ich rodzeństwa gdy prezentowali swoje osikowe kołki, srebrne bronie, krzyże i relikwiarze.
Uczony zasnął dość szybko. Przez niewielkie okno przeświecał księżyc w pełni. Oprócz tej odrobiny światła w pokoju panowała ciemność. Zdawało się nawet, że w jednym z kątów ciemność była gęstsza niż w innym miejscach.
Profesor otworzył oczy, czując jakiś wewnętrzny niepokój. Ciemna masa z kąta podniosła się tworząc wysoką postać ubraną w długie szaty, z zaciągniętym kapturem na głowie. Von Libera podniósł się na łóżku.
  • Kim jesteś? - zapytał.
  • Tym kogo szukasz, drogi profesorze. - Głos nieznajomego odbijał się lekkim echem, choć był on ledwo dosłyszalnym szeptem.
  • Wampir! - Profesor chwycił leżący na stoliku nocnym krucyfiks i wyciągnął go przed siebie.
  • Odpuść sobie... Nie przyszedłem zrobić ci krzywdy. - odparł spokojnie.
  • Nie wierzę ci. - odpowiedział uczony nadal ściskając krzyż.
  • Nie musisz. - Postać uśmiechnęła się i w blasku księżyca błysnęły dwa potężne kły. - Odejdź z tego klasztoru i zostaw nasze sprawy w spokoju. - W głosie wampira zagrzmiała groźba.
  • A jeśli nie? - Odrzekł hardo von Libera.
Uśmiech znikł z twarzy nocnego przybysza i dało się słyszeć coś na wzór warkotu. Ciało nieznajomego zaczęło się rozmywać i na powrót stawać się ciemną mgłą. Nagle postać skoczyła na profesora. Ten zdążył tylko krzyknąć.
Następnym co dotarło do świadomości uczonego to dźwięk budzika i kościelne dzwony wzywające braci na pierwsze modlitwy. Von Libera wstał zlany zimnym potem. Nie wiedział co myśleć o nocnym koszmarze. Doszedł do wniosku, że to po prostu podświadomość spłatała mu figla i po wczorajszym odkryciu nagrodziła go takim snem.
Kiedy z powrotem znalazł się w bibliotece zaczął szukać wczorajszej księgi. Jednak nie było jej na stole. Podszedł do brata Hieronima i zapytał o nią. Ten odparł, że w zbiorach nie ma takiej książki.
  • Przecież wczoraj ją czytałem. - odparł profesor.
  • Znam na pamięć wszystkie tytuły jakie są w tych zbiorach. Na pewno nie ma tutaj zapisków medyka z XV wieku. - upierał się mnich.
Profesor odszedł i usiadł na swoim miejscu. Zaczął się zastanawiać czy i wczorajsze odkrycie nie było częścią jego snu. Jednak był pewnym, że poprzedniego dnia trzymał książkę w dłoniach.
Z jego rozmyślań wyrwał go straszliwy krzyk, który rozległ się za murami klasztoru. Był to krzyk przerażenia, połączony z rozpaczą.

sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział 1 cz. 2

Pokoje gościnne mieściły się w zachodnim skrzydle dormitorium. Pomieszczenie, do którego zaprowadził profesora mnich był niewielki. Mógł liczyć jakieś 4 na 3 metry plus wnęka w prawej ścianie. Mieściło się tam jednoosobowe łóżko, biurko z krzesłem oraz mała szafka. U nóg łóżka umieszczono klęcznik. Na prawo od wejścia znajdowały się drzwi prowadzące do łazienki.
Izba posiadała jedno okno wychodzące na wewnętrzny ogród, gdzie mnisi spędzali swoje wolne chwile. W jego środku znajdowała się figura Matki Bożej otoczonej krzewami różnokolorowych róż. Ścieżki przecinały się pod kątem prostym tworząc razem z roślinnością geometryczny wzór. Profesor zapatrzył się trochę, tak że brat Jeremiasz musiał chrząknąć znacząco.
  • Miał Pan odwiedzić jeszcze brata Humariusa. - Przypomniał mnich. - Wolałbym Pana zaprowadzić zanim wybije dwunasta, bo potem muszę iść na Anioł Pański.
  • Oczywiście. - Profesor otrząsnął się z zamyślenia. Położył walizkę obok łóżka i wyszedł.
  • Klucz jest w drzwiach, więc może Pan zamykać pokój gdy wychodzi gdzieś, ale wątpię by miano coś Panu ukraść. - Poinformował gościa brat Jeremiasz. - Może Pan wychodzić poza mury klasztoru, jednak prosimy by informować o wyjściu brata furtiana.
  • Dobrze, coś jeszcze?
  • To najważniejsze punkty. Zaleca się jeszcze by uczestniczyć z braćmi w oficjach, ale skoro przybył pan tu zawodowo, to pewnie Ojciec Opat zwolni Pana z tego obowiązku. - Po tych słowach profesor miał pewność, że brat Jeremiasz słyszał całą rozmowę z opatem. Zaczął się zastanawiać czy to częsty nawyk mnicha.
  • Gdzie znajdę archiwa? - zapytał von Libera.
  • W bibliotece. - Odparł mnich, po czym, widząc pytanie w oczach gościa dodał. - Ją samą natomiast znajdzie Pan na prawo od kapituły czyli drugi budynek obok kościoła.
Dalsza droga minęła w milczeniu. Przemierzyli całe połacie pół uprawnych, które o tej porze roku odpoczywały do następnego sezonu. Wszystko spoczywało pod białą pierzyną. W oddali czernił się niewielki budynek. Profesor na początku myślał, że to jakaś szopa na narzędzia. Jednak kiedy przybliżyli się okazało się, że to budynek mieszkalny bez okien.
  • Dlaczego pustelnia nie ma okien? - Zdziwił się von Libera.
  • Kiedyś miała, ale pustelnicy zgłaszali problem, że ciekawscy zaglądają do środka i komentują stan posiadania braci. - Wyjaśnił brat. - Prośby opatów nie pomagały, więc postanowiono je zamurować.
Profesor pokiwał głową, ale kiedy patrzył na mury budynku to wydawało mu się, że są jednolite pod względem cegły. Jednak postanowił zachować to zastrzeżenie dla siebie.
Po chwili stanęli pod drzwiami brat Jeremiasz zapukał. Po drugiej stronie dało się słyszeć szmery oraz szczęk zamka. Odrzwia uchyliły się, a w szparze pokazała się postać w białym habicie. Stała z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
  • Witaj, bracie Gabrielu. - Przywitał się mnich prowadzący profesora. - Czy brat Humarius jest w stanie rozmawiać?
  • Trzyma się jeszcze, ale wątpię by długo to potrwało. - Brat Gabriel pokręcił ze zrezygnowaniem głową. - Wejdźcie, lecz nie nie męczcie go zbyt długo. Ja wracam do infirmerii.
Nasza dwójka weszła do środka, a drugi mnich poszedł drogą, którą oni przyszli.
Wnętrze przedstawiało się dość mrocznie. Wszechobecną ciemność rozpraszały słabe lampy. W krótkim korytarzu zostawili płaszcze i przeszli do pokoju sypialnego. Sypialnia była mniej więcej tych samych rozmiarów co pokój profesora. Właściwie wyglądała tak samo, z tą różnicą, że we wnęce zamiast biurka znajdowała się szafa.
Na łóżku leżał człowiek przykryty grubą kołdrą. Był tak blady, że jego siwa głowa praktycznie nie odcinała się od białej pościeli. Miał zamknięte oczy, prawdopodobnie spał. Jego klatka piersiowa nieznacznie się unosiła, pokazując, że w pustelniku tli się jeszcze iskra życia. Palce dłoni, splecione na piersiach, dopełniały wrażenia, że ma się do czynienia z ciałem na marach. Jednak profesor zauważył, że usta samotnika poruszają się bezgłośnie.
Gdy przekroczyli próg powieki anachorety się podniosły. Przekręcił lekko obliczę w stronę drzwi i przemówił.
  • Bracie, kogóż to przyprowadziliście? Nie poznaję tego mężczyzny. - Powiedział ledwo dosłyszalnym szeptem, przerywając wypowiedź co drugie słowo.
  • To profesor von Libera... - Przedstawił go mnich.
  • Profesor Joseph von Libera. - Wtrącił się profesor.
  • Witam czcigodnego profesora w moich skromnych progach. - Pustelnik uśmiechnął się lekko i wyciągnął kościstą dłoń w jego kierunku. Uczony uścisnął ją i odwzajemnił uśmiech. - Joseph von Libera... Znam skądś to nazwisko... - Czoło ascety zmarszczyło się.
  • Moja rodzina pochodzi z tych stron.
  • Ah tak. - Oblicze mężczyzny rozpogodziło się. - To wasz ród musiał uciekać stąd podczas potopu szwedzkiego?
  • Tak, wojska zniszczyły cały majątek mojej rodziny i musieliśmy przenieść się do Anglii.
  • Współczuję... A w jakiej sprawie przychodzicie do starego pustelnika?
  • Podobno jest brat najstarszym żyjącym tutaj człowiekiem.
  • Możliwe... - Brat Humarius wzruszył z trudem ramionami. - Ale nie stójcie tak nade mną. Usiądźcie. - pustelnik wskazał niewielki taboret stojący pod ścianą. Profesor posłusznie usiadł przysunąwszy go do łóżka. - Dawno już przestałem liczyć wiosny, które widziałem. - Asceta wrócił do przerwanego tematu.
  • A może pamięta brat legendę o wampirze, który zamieszkał w tym klasztorze? - Zapytał profesor z nadzieją w głosie.
  • Wampir?... W klasztorze? - Pustelnik utkwił spojrzenie w suficie. Nie odzywał się dłuższą chwilę, tak, że brat Jeremiasz się zaniepokoił.
  • Bracie, wszystko w porządku?
Pustelnik spojrzał na mnicha nieprzytomnym wzrokiem, jednak po chwili pokręcił głową, jakby wracając świadomością do ciała.
  • Tak, jest dobrze. - Odpowiedział i przeniósł wzrok na profesora. - Pamiętam. Była ona przebojem w czasach mojego nowicjatu. Jednak chyba nie wierzycie w jego istnienie?
  • Nie, ja tylko badam genezę powstania tej legendy. - Wytłumaczył się uczony.
  • Zostawcie ją samą sobie. To historia, która ma dwa oblicza.
  • To znaczy?
  • Wszystko zależy od tego kto ją opowiada...