Trochę odbiłem od głównego wątku, ale mam nadzieję, że się wam podoba. Zostawcie jakiś komentarz. ;)
"Spowiedź starego eremity”
W imię
Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Drogi
Profesorze, w Imię Boga ślubuję pisać tu tylko prawdę. Chciał
Pan poznać legendę, lecz ona zaczyna się wiele lat wcześniej niż
opowieść przekazywana w Pana rodzinie. Jest tak gdyż życie jej
bohaterów zaczęło się zanim stali się tym czym są.
Wszystko
zaczęło się pewnej wiosny. Fidelis Kowalski, jako że był kupcem,
przemierzał jeden z traktów prowadzących do stolicy. Na swoim
wodzie wiózł różnego rodzaju medykamenty przygotowywane w różnych
zakątkach kraju. Choć nie miał wykształcenia medycznego starał
się nieść pomoc wszystkim potrzebującym. Co prawda, za
odpowiednią opłatą, jednak starał się by jego ceny nie były
zbyt wygórowane.
Był w
miarę dobrym człowiekiem. Płacił wszystkie podatki i cła, starał
się pomagać swoim krewnym. Ale nigdy nie założył własnej
rodziny. Uznał, że tryb życia jaki prowadzi nie nadaje się do
tego. Nie chciał stawiać żony w sytuacji gdzie go nie ma przez
wiele tygodni, a ona musi na niego czekać w pewnym celibacie. Nie
miał również kochanki. Kościół widywał tylko w niedziele i
święta, lecz mimo to starał się żyć wskazaniami wiary.
Kiedyś
myślał nawet nad pójściem do klasztoru, jednak nie zgodzili się
na to rodzice. Co prawda, odeszli już do wieczności, ale pomimo
tego faktu Fidelis zachowywał ich zdanie. Zgodnie z ich wolą
zachował rodzinną tradycję i zajął się handlem. Nie przepadał
za nim, a prawdę mówiąc, nie za bardzo się do niego nadawał.
Zawsze schodził z ceny przy targowaniu, dawał się namawiać na
darmowe podarunki oraz nie umiał oszukiwać, jak większość jego
kompanów z profesji.
Przez to
wszystko ledwo wiązał koniec z końcem. Co prawda, mieszkał w
stolicy, jego rodzina pochodziła z szanowanej rodziny mieszczańskiej
z krwią szlachecką. Na to ostatnie wskazywało nazwisko tego
człowieka. Jednak on sam o tym szacunku mógł pomarzyć. Większość
jego znajomych uważała go za dziwaka. Rodzina przyznawała się
tylko w chwili gdy prosiła o kolejną pożyczkę z majątku jego
rodziców. Udzielał ich gdyż postanowił z tych funduszy nie
korzystać.
Jego
życie toczyło się swoim rytmem, ale tego dnia wszystko miało się
zmienić. Wracał właśnie z karczmy gdzie świętował swoje
kolejne urodziny. Co prawda samotnie, lecz świętował. Kiedy wszedł
do ciemnego zaułku prowadzącego do jego domu, poczuł czyjąś
obecność. Obrócił się, jednak nie zobaczył nikogo. Gdy uznał,
że to tylko jego wyobraźnia, skierował się do drzwi, ale nie dane
mu było przez nie wejść. Tuż przed nim wyrósł człowiek. Lub
coś do niego podobnego.
Postać
zbliżyła się jeszcze, cały czas patrząc Fidelisowi prosto w
oczy. On sam miał najdzikszą ochotę uciec, ale nie mógł poruszyć
nogami, czuł pewien magnetyzm promieniujący z źrenic nieznajomego.
„K-k-kim jesteś?” zapytał, lecz nie doczekał się odpowiedzi.
Usłyszał jedynie pomruk, który stawał się głośniejszy wraz ze
zmniejszającą się odległością między nimi.
Następnym
co pamiętał było uczucie bólu, promieniującego z szyi do reszty
ciała oraz utrata przytomności. Nie wiedział po jakim czasie się
obudził. Orientował się jedynie, że leżał w otwartej trumnie.
Wokół niego ustawiono lichtarze z palącymi się świecami.
Podniósł się by lepiej się rozejrzeć. Znajdował się w pustym,
nie licząc kilkoro staruszków czuwających przy umarłym. Mieli
spuszczone głowy, więc nie zauważyli, że Fidelis wstał z
katafalku.
Niedoszły
nieboszczyk szybko przeszedł przez boczną nawę i udał się do
kruchty. Tam odetchnął głęboko, po czym wyszedł. Był środek
nocy, księżyc przebijał się pomiędzy chmurami. Fidelis czuł się
słabo. Zataczał się na ulicy. Podszedł do miejskiej fontanny i
usiadł na jej murku.
Gdy
spojrzał na taflę wody ujrzał swoje oblicze. Ukazywało ono
człowieka z zapadniętymi policzkami tudzież oczodołami. Od dwóch
ran kłutych na szyi szła czerwona pajęczyna rozchodząca się po
całej twarzy.
- Nie martw się, za jakiś czas zniknie. - Odezwał się głos tuż za nim. Kowalski odwrócił się i ujrzał tę samą postać co w zaułku.
- Co mi zrobiłeś? - Wychrypiał. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje.
- Dałem ci jeden z największych darów. - Mówiąc to nieznajomy uśmiechnął się. - Nieśmiertelność... A przy okazji wieczną młodość.
- To dlaczego czuję się tak jakbym umierał?
- Mała poprawka. - Postać zrobiła dramatyczną przerwę, cały czas uśmiechając się jakby mówiła o najzwyklejszych rzeczach. - Już umarłeś.
- Co?! - Już blada twarz stała się koloru alabastru. - Kiedy? Jak?
- Kilka godzin temu. Z powodu braku krwi. - Odrzekł tamten z niewzruszoną miną.
- Czekaj... - Nowa myśl zaświtała w umyśle Fidelisa. - Chcesz powiedzieć, że ty jesteś..., że JA jestem... - Owe słowo nie chciało przejść przez gardło Kowalskiego.
- Wampirem... Kainitą... Nosferatu. - Przy tej wyliczance wampir przewracał oczami oraz głową. Widocznie już nie raz starał w tej roli. - Czy, jeśli wolisz terminologię łowców, nieumarłym.
Fidelis
dotknął szybko ran na szyi. Miliony myśli kołatały się mu w
głowie. Jeszcze raz spojrzał na swoje odbicie w wodzie.
- Dlaczego... Dlaczego mi to zrobiłeś?! - Odwrócił się w stronę wampira. Ten jednak wzruszył ramionami.
- Muszę pić. - Odparł lekceważąco. - Jeśli mam być szczery to nie zamierzałem cię zmienić.
- Jak to?
- Nie my wybieramy. - Wyjaśnił. - Dana osoba musi mieć w sobie coś, co pod wpływem ugryzienia przekształca ją w podobnych nam.- Ta informacja trochę zbiła z pantałyku Kowalskiego. - Za niedługo będzie świtać, więc czas się ukryć. Tobie radzę to samo.
Fidelis
siedział jeszcze przez chwilę na murku fontanny. Nie wiedział co
ma robić. Najchętniej poczekałby na wschód słońca i poddałby
się jego promieniom. Jednak czuł, że nie może tego uczynić.
Wstał więc, w głowie nadal mu się kręciło, ale jakoś szedł.
Kierował się do swojego mieszkania. Po drodze spotkał kilku ludzi,
na szczęście większość z nich spała pijackim snem. Lecz parę
kobiet, prawdopodobnie pracownic domów publicznych, widząc jego
postać zaczęło krzyczeć.
To
zmuszało Kowalskiego do ukrywania się w zaułkach i placach
kamienic. Kiedy w końcu dotarł do swojego miejsca zamieszkania
prawie upadł na podłogę z wrażenia. Wszystkie jego sprzęty
zostały wyniesione. Nie ostał się żaden mebel. Najwidoczniej
rodzina już podzieliła się spadkiem.