Witajcie, tym razem o normalnej porze. ;) Miłej lektury i zapraszam do komentowania.
Profesor
wyszedł szybko z budynku, uważając by nie narobić hałasu.
Wiedział, że jeden z braci zawsze pilnuje porządku, ale tym razem
nie spotkał go, z czego był bardzo zadowolony. Przeszedł obok
biblioteki i kapituły, po czym znalazł się przy furcie. O tej
godzinie powinna być zamknięta. Po kilku pchnięciach i
ciągnięciach okazało się, że rzeczywiście brama taka była.
Uczony
zdziwił się. Nie widział by ktoś wracał, a przecież postać
spod muru nie mogła się rozpłynąć. Miał już wracać do siebie
gdy przyszłą mu do głowy pewna myśl. Podszedł do drzwi
pomieszczenia gdzie przesiadywał furtian. Ustąpiły pod lekkim
naciskiem. Profesor nie mógł liczyć na nic lepszego. Wszystkie
klucze wisiały na tablicy obok wejścia, a każdy z nich był
podpisany. Szybko zabrał ten od wyjścia i po chwili znalazł się
poza murami klasztoru.
Szedł
wydeptaną ścieżką prowadzącą w głąb lasu, który otaczał
budynki klasztorne. Niebo było mocno zachmurzone, więc praktycznie
nic nie było widać. Do tego dochodziło gęste listowie. Profesor
postanowił skręcić bardziej w centrum, mając nadzieję, że coś
znajdzie. A właściwie kogoś. Po niedługim czasie znalazł się na
polance powstałej po wycince drzew.
Von Libera
szedł przed siebie, kiedy nagle potknął się i poleciał jak długi
na ziemię. Przeklinając w duchu wszystkie korzenie oraz inne tego
typu rzeczy wstał, otrzepał ubranie, po czym spojrzał na przyczynę
swego upadku. W tym momencie chmury rozsunęły się i światło
malejącego księżyca spadło nie na korzeń, lecz na ciało młodego
chłopaka.
Profesor
wzdrygnął się, lecz mimo to podszedł i sprawdził puls. Nie
wyczuł niczego, oprócz tego, że ciało było już zimne. Kiedy to
stwierdził przyjrzał się dokładniej zwłokom. Młodzieniec był
ubrany w białą tunikę, trochę ubrudzoną ziemią i trawą. W
biodrach był przepasany białą wstęgą. Na szyi widniały sine
ślady po palcach. Po tym von Libera domyślił się, że przyczyną
śmierci było uduszenie.
Ale uczony
dostrzegł coś jeszcze. Ubranie na wysokości serca było rozdarte.
Profesor rozchylił materiał i to co zobaczył spowodowało u niego
mdłości. Okazało się, że wycięto serce, w jego miejscu zionęła
czarna dziura.
- Wstań i się nie ruszaj. - Usłyszał za swoimi plecami. Posłusznie wykonał polecenie oraz obrócił się by ujrzeć tego kto mówił. Ujrzał ludzką postać, ubraną w coś na wzór czarnego habitu z płaszczem i naciągniętym na głowę kapturem. Człowiek ten trzymał opasłą księgę, którą opierał na pasie miedniczym. Jednak nie to zdziwiło profesora. Gdy spojrzał na twarz ukrytą pod kapturem dojrzał oblicze jakby z czarnego marmuru, tak samo jego dłonie. Oczy świeciły złotym blaskiem.
- Kim jesteś? - Zapytał uczony cofając się o pół kroku, przy czym prawie ponownie przewrócił się o ciało.
- Nie poznajesz mnie? - Postać udałą zdziwienie i uśmiechnęła się pokazując dwa długie kły. Były tak białe, że odbijało się od nich księżycowa poświata.
- Ty... - Profesor zwęził oczy. - Co tutaj robisz?!
- Mógłbym zapytać o to samo... - W głosie wampira dało się słyszeć lekceważącą nutę.
- Twoje czyny nie pozostaną bez kary! - Von Libera wyciągnął z torby krzyż oraz kołek. Kainita na to podniósł brew i zaśmiał się szyderczo.
- Nie truj mi o „Zbrodni i karze”. Sam nie jesteś lepszy. - Postać wskazała na martwe ciało. - I zrozum wreszcie, że krzyż na mnie nie działa...
- Nie? - Było widać autentyczne zdziwienie uczonego. Z resztą nie ma co się dziwić, przez wszystkie lata uczono go, że święty znak jest najlepszą obroną. Był tak zdziwiony, że nawet nie dotarło do niego oskarżenie.
- On razi tylko tych, którzy mają krew na rękach i tego nie odpokutowali. - wyjaśnił wampir. - Ja pokutuję prawie czterysta lat...
Kiedy to
mówił w oddali dały się słyszeć syreny policyjne. Obaj
spojrzeli na siebie i równocześnie zaświtała im myśl, że trzeba
zniknąć z miejsca zdarzenia. Postać wampira zaczęła się
rozmywać, a po chwili zmieniła się w czarną mgłę, która
uleciała w przestrzeń. Profesor nie miał tak efektownego zejścia
ze sceny. Przebiegł polankę najszybciej jak pozwalał mu wiek.
Potem wracał się ścieżkami, jednak trochę się zgubił. Przez to
znalazł się w klasztorze parę minut przed policją.
Na
szczęście udało mu się odłożyć klucz na miejsce tak, że
raczej nikt nie zauważyłby chwilowego zniknięcia. Nie ominęło go
jednak pytające spojrzenie brata furtiana, gdy ten podchodził pod
wrota bramy zaalarmowany pukaniem funkcjonariuszy. Jednak że miał
teraz pilniejsze sprawy nie dopytywał co gość robił na dziedzińcu
o tej porze.
Drugi to
raz opat musiał się tłumaczyć. I tym razem utrzymywał, że
wszyscy bracia byli w swoich pokojach. W pewnym momencie trochę się
zdenerwował i zapytał co to za podejrzenia. Osobiście był
przekonany, że tak potwornych zbrodni nie mógł dokonać nikt z
klasztoru. Całej rozmowie przysłuchiwało się prawie całe
zgromadzenie. Co spowodowało to, że kiedy otworzyły się drzwi to
kilka osób się mocno zachwiało, prawie upadając na policjantów.
Jednym z
podsłuchujących był von Libera. Słuchając dochodził do
wniosków, że albo opat nie za bardzo orientuje się w tym co się
dzieje w klasztorze, albo jest dobry w kłamstwach. Był przekonany,
że prawidłową odpowiedzią jest opcja druga. W takim razie musiał
się dowiedzieć co dokładnie jest ukrywane.
Jak na
razie wiedział tyle, że jest wampir. Ale nie wiedział kto nim
jest. Tak rozmyślając nad tym wszystkim wrócił do swojego pokoju.
Miał już się położyć gdy rzucił mu się w oczy notes brata
Humariusa. Profesor stwierdził, że skoro i tak zarywa noc to
dlaczego by nie przeczytać tego co chciał przekazać stary
pustelnik.
Von Libera
otworzył notatnik w miejscu gdzie przedtem zakończył jego lekturę.
Strony były całkowicie zapełnione pochyłym pismem. Profesor
musiał się pochylić nad stronicami by móc odczytać treść.
Niewielkie litery zlewały się z sobą, do tego dochodził fakt
tego, że asceta praktycznie nie stosował przerw między wyrazami.
Widać było, że zależało mu by przekazać jak najwięcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz