sobota, 28 maja 2016

Rozdział 4 cz. 1

Trochę odbiłem od głównego wątku, ale mam nadzieję, że się wam podoba. Zostawcie jakiś komentarz. ;)

 

"Spowiedź starego eremity”



W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Drogi Profesorze, w Imię Boga ślubuję pisać tu tylko prawdę. Chciał Pan poznać legendę, lecz ona zaczyna się wiele lat wcześniej niż opowieść przekazywana w Pana rodzinie. Jest tak gdyż życie jej bohaterów zaczęło się zanim stali się tym czym są.
Wszystko zaczęło się pewnej wiosny. Fidelis Kowalski, jako że był kupcem, przemierzał jeden z traktów prowadzących do stolicy. Na swoim wodzie wiózł różnego rodzaju medykamenty przygotowywane w różnych zakątkach kraju. Choć nie miał wykształcenia medycznego starał się nieść pomoc wszystkim potrzebującym. Co prawda, za odpowiednią opłatą, jednak starał się by jego ceny nie były zbyt wygórowane.
Był w miarę dobrym człowiekiem. Płacił wszystkie podatki i cła, starał się pomagać swoim krewnym. Ale nigdy nie założył własnej rodziny. Uznał, że tryb życia jaki prowadzi nie nadaje się do tego. Nie chciał stawiać żony w sytuacji gdzie go nie ma przez wiele tygodni, a ona musi na niego czekać w pewnym celibacie. Nie miał również kochanki. Kościół widywał tylko w niedziele i święta, lecz mimo to starał się żyć wskazaniami wiary.
Kiedyś myślał nawet nad pójściem do klasztoru, jednak nie zgodzili się na to rodzice. Co prawda, odeszli już do wieczności, ale pomimo tego faktu Fidelis zachowywał ich zdanie. Zgodnie z ich wolą zachował rodzinną tradycję i zajął się handlem. Nie przepadał za nim, a prawdę mówiąc, nie za bardzo się do niego nadawał. Zawsze schodził z ceny przy targowaniu, dawał się namawiać na darmowe podarunki oraz nie umiał oszukiwać, jak większość jego kompanów z profesji.
Przez to wszystko ledwo wiązał koniec z końcem. Co prawda, mieszkał w stolicy, jego rodzina pochodziła z szanowanej rodziny mieszczańskiej z krwią szlachecką. Na to ostatnie wskazywało nazwisko tego człowieka. Jednak on sam o tym szacunku mógł pomarzyć. Większość jego znajomych uważała go za dziwaka. Rodzina przyznawała się tylko w chwili gdy prosiła o kolejną pożyczkę z majątku jego rodziców. Udzielał ich gdyż postanowił z tych funduszy nie korzystać.
Jego życie toczyło się swoim rytmem, ale tego dnia wszystko miało się zmienić. Wracał właśnie z karczmy gdzie świętował swoje kolejne urodziny. Co prawda samotnie, lecz świętował. Kiedy wszedł do ciemnego zaułku prowadzącego do jego domu, poczuł czyjąś obecność. Obrócił się, jednak nie zobaczył nikogo. Gdy uznał, że to tylko jego wyobraźnia, skierował się do drzwi, ale nie dane mu było przez nie wejść. Tuż przed nim wyrósł człowiek. Lub coś do niego podobnego.
Postać zbliżyła się jeszcze, cały czas patrząc Fidelisowi prosto w oczy. On sam miał najdzikszą ochotę uciec, ale nie mógł poruszyć nogami, czuł pewien magnetyzm promieniujący z źrenic nieznajomego. „K-k-kim jesteś?” zapytał, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Usłyszał jedynie pomruk, który stawał się głośniejszy wraz ze zmniejszającą się odległością między nimi.
Następnym co pamiętał było uczucie bólu, promieniującego z szyi do reszty ciała oraz utrata przytomności. Nie wiedział po jakim czasie się obudził. Orientował się jedynie, że leżał w otwartej trumnie. Wokół niego ustawiono lichtarze z palącymi się świecami. Podniósł się by lepiej się rozejrzeć. Znajdował się w pustym, nie licząc kilkoro staruszków czuwających przy umarłym. Mieli spuszczone głowy, więc nie zauważyli, że Fidelis wstał z katafalku.
Niedoszły nieboszczyk szybko przeszedł przez boczną nawę i udał się do kruchty. Tam odetchnął głęboko, po czym wyszedł. Był środek nocy, księżyc przebijał się pomiędzy chmurami. Fidelis czuł się słabo. Zataczał się na ulicy. Podszedł do miejskiej fontanny i usiadł na jej murku.
Gdy spojrzał na taflę wody ujrzał swoje oblicze. Ukazywało ono człowieka z zapadniętymi policzkami tudzież oczodołami. Od dwóch ran kłutych na szyi szła czerwona pajęczyna rozchodząca się po całej twarzy.
  • Nie martw się, za jakiś czas zniknie. - Odezwał się głos tuż za nim. Kowalski odwrócił się i ujrzał tę samą postać co w zaułku.
  • Co mi zrobiłeś? - Wychrypiał. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje.
  • Dałem ci jeden z największych darów. - Mówiąc to nieznajomy uśmiechnął się. - Nieśmiertelność... A przy okazji wieczną młodość.
  • To dlaczego czuję się tak jakbym umierał?
  • Mała poprawka. - Postać zrobiła dramatyczną przerwę, cały czas uśmiechając się jakby mówiła o najzwyklejszych rzeczach. - Już umarłeś.
  • Co?! - Już blada twarz stała się koloru alabastru. - Kiedy? Jak?
  • Kilka godzin temu. Z powodu braku krwi. - Odrzekł tamten z niewzruszoną miną.
  • Czekaj... - Nowa myśl zaświtała w umyśle Fidelisa. - Chcesz powiedzieć, że ty jesteś..., że JA jestem... - Owe słowo nie chciało przejść przez gardło Kowalskiego.
  • Wampirem... Kainitą... Nosferatu. - Przy tej wyliczance wampir przewracał oczami oraz głową. Widocznie już nie raz starał w tej roli. - Czy, jeśli wolisz terminologię łowców, nieumarłym.
Fidelis dotknął szybko ran na szyi. Miliony myśli kołatały się mu w głowie. Jeszcze raz spojrzał na swoje odbicie w wodzie.
  • Dlaczego... Dlaczego mi to zrobiłeś?! - Odwrócił się w stronę wampira. Ten jednak wzruszył ramionami.
  • Muszę pić. - Odparł lekceważąco. - Jeśli mam być szczery to nie zamierzałem cię zmienić.
  • Jak to?
  • Nie my wybieramy. - Wyjaśnił. - Dana osoba musi mieć w sobie coś, co pod wpływem ugryzienia przekształca ją w podobnych nam.- Ta informacja trochę zbiła z pantałyku Kowalskiego. - Za niedługo będzie świtać, więc czas się ukryć. Tobie radzę to samo.
Fidelis siedział jeszcze przez chwilę na murku fontanny. Nie wiedział co ma robić. Najchętniej poczekałby na wschód słońca i poddałby się jego promieniom. Jednak czuł, że nie może tego uczynić. Wstał więc, w głowie nadal mu się kręciło, ale jakoś szedł. Kierował się do swojego mieszkania. Po drodze spotkał kilku ludzi, na szczęście większość z nich spała pijackim snem. Lecz parę kobiet, prawdopodobnie pracownic domów publicznych, widząc jego postać zaczęło krzyczeć.
To zmuszało Kowalskiego do ukrywania się w zaułkach i placach kamienic. Kiedy w końcu dotarł do swojego miejsca zamieszkania prawie upadł na podłogę z wrażenia. Wszystkie jego sprzęty zostały wyniesione. Nie ostał się żaden mebel. Najwidoczniej rodzina już podzieliła się spadkiem.

1 komentarz:

  1. Sebastian, odnośnie twojej notki na blogu "Dzienniki Jacka Frosta", to pytanie mi się nasuwa takie: Jaką konkretnie Ewelinę?
    Mógłbyś wkleić jakiś jej komentarz, albo coś?
    Ponieważ kiedyś razem z koleżanką Eweliną czytałyśmy tego bloga. Ona ma teraz nick "Foxi under the Red Hood", znajdziesz ją na blogu "Jak feniks z popiołów..."

    Piszę to tutaj, bo widać, że tu szybciej przeczytasz tę wiadomość.

    Cześć

    OdpowiedzUsuń