sobota, 28 maja 2016

Rozdział 4 cz. 1

Trochę odbiłem od głównego wątku, ale mam nadzieję, że się wam podoba. Zostawcie jakiś komentarz. ;)

 

"Spowiedź starego eremity”



W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Drogi Profesorze, w Imię Boga ślubuję pisać tu tylko prawdę. Chciał Pan poznać legendę, lecz ona zaczyna się wiele lat wcześniej niż opowieść przekazywana w Pana rodzinie. Jest tak gdyż życie jej bohaterów zaczęło się zanim stali się tym czym są.
Wszystko zaczęło się pewnej wiosny. Fidelis Kowalski, jako że był kupcem, przemierzał jeden z traktów prowadzących do stolicy. Na swoim wodzie wiózł różnego rodzaju medykamenty przygotowywane w różnych zakątkach kraju. Choć nie miał wykształcenia medycznego starał się nieść pomoc wszystkim potrzebującym. Co prawda, za odpowiednią opłatą, jednak starał się by jego ceny nie były zbyt wygórowane.
Był w miarę dobrym człowiekiem. Płacił wszystkie podatki i cła, starał się pomagać swoim krewnym. Ale nigdy nie założył własnej rodziny. Uznał, że tryb życia jaki prowadzi nie nadaje się do tego. Nie chciał stawiać żony w sytuacji gdzie go nie ma przez wiele tygodni, a ona musi na niego czekać w pewnym celibacie. Nie miał również kochanki. Kościół widywał tylko w niedziele i święta, lecz mimo to starał się żyć wskazaniami wiary.
Kiedyś myślał nawet nad pójściem do klasztoru, jednak nie zgodzili się na to rodzice. Co prawda, odeszli już do wieczności, ale pomimo tego faktu Fidelis zachowywał ich zdanie. Zgodnie z ich wolą zachował rodzinną tradycję i zajął się handlem. Nie przepadał za nim, a prawdę mówiąc, nie za bardzo się do niego nadawał. Zawsze schodził z ceny przy targowaniu, dawał się namawiać na darmowe podarunki oraz nie umiał oszukiwać, jak większość jego kompanów z profesji.
Przez to wszystko ledwo wiązał koniec z końcem. Co prawda, mieszkał w stolicy, jego rodzina pochodziła z szanowanej rodziny mieszczańskiej z krwią szlachecką. Na to ostatnie wskazywało nazwisko tego człowieka. Jednak on sam o tym szacunku mógł pomarzyć. Większość jego znajomych uważała go za dziwaka. Rodzina przyznawała się tylko w chwili gdy prosiła o kolejną pożyczkę z majątku jego rodziców. Udzielał ich gdyż postanowił z tych funduszy nie korzystać.
Jego życie toczyło się swoim rytmem, ale tego dnia wszystko miało się zmienić. Wracał właśnie z karczmy gdzie świętował swoje kolejne urodziny. Co prawda samotnie, lecz świętował. Kiedy wszedł do ciemnego zaułku prowadzącego do jego domu, poczuł czyjąś obecność. Obrócił się, jednak nie zobaczył nikogo. Gdy uznał, że to tylko jego wyobraźnia, skierował się do drzwi, ale nie dane mu było przez nie wejść. Tuż przed nim wyrósł człowiek. Lub coś do niego podobnego.
Postać zbliżyła się jeszcze, cały czas patrząc Fidelisowi prosto w oczy. On sam miał najdzikszą ochotę uciec, ale nie mógł poruszyć nogami, czuł pewien magnetyzm promieniujący z źrenic nieznajomego. „K-k-kim jesteś?” zapytał, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Usłyszał jedynie pomruk, który stawał się głośniejszy wraz ze zmniejszającą się odległością między nimi.
Następnym co pamiętał było uczucie bólu, promieniującego z szyi do reszty ciała oraz utrata przytomności. Nie wiedział po jakim czasie się obudził. Orientował się jedynie, że leżał w otwartej trumnie. Wokół niego ustawiono lichtarze z palącymi się świecami. Podniósł się by lepiej się rozejrzeć. Znajdował się w pustym, nie licząc kilkoro staruszków czuwających przy umarłym. Mieli spuszczone głowy, więc nie zauważyli, że Fidelis wstał z katafalku.
Niedoszły nieboszczyk szybko przeszedł przez boczną nawę i udał się do kruchty. Tam odetchnął głęboko, po czym wyszedł. Był środek nocy, księżyc przebijał się pomiędzy chmurami. Fidelis czuł się słabo. Zataczał się na ulicy. Podszedł do miejskiej fontanny i usiadł na jej murku.
Gdy spojrzał na taflę wody ujrzał swoje oblicze. Ukazywało ono człowieka z zapadniętymi policzkami tudzież oczodołami. Od dwóch ran kłutych na szyi szła czerwona pajęczyna rozchodząca się po całej twarzy.
  • Nie martw się, za jakiś czas zniknie. - Odezwał się głos tuż za nim. Kowalski odwrócił się i ujrzał tę samą postać co w zaułku.
  • Co mi zrobiłeś? - Wychrypiał. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje.
  • Dałem ci jeden z największych darów. - Mówiąc to nieznajomy uśmiechnął się. - Nieśmiertelność... A przy okazji wieczną młodość.
  • To dlaczego czuję się tak jakbym umierał?
  • Mała poprawka. - Postać zrobiła dramatyczną przerwę, cały czas uśmiechając się jakby mówiła o najzwyklejszych rzeczach. - Już umarłeś.
  • Co?! - Już blada twarz stała się koloru alabastru. - Kiedy? Jak?
  • Kilka godzin temu. Z powodu braku krwi. - Odrzekł tamten z niewzruszoną miną.
  • Czekaj... - Nowa myśl zaświtała w umyśle Fidelisa. - Chcesz powiedzieć, że ty jesteś..., że JA jestem... - Owe słowo nie chciało przejść przez gardło Kowalskiego.
  • Wampirem... Kainitą... Nosferatu. - Przy tej wyliczance wampir przewracał oczami oraz głową. Widocznie już nie raz starał w tej roli. - Czy, jeśli wolisz terminologię łowców, nieumarłym.
Fidelis dotknął szybko ran na szyi. Miliony myśli kołatały się mu w głowie. Jeszcze raz spojrzał na swoje odbicie w wodzie.
  • Dlaczego... Dlaczego mi to zrobiłeś?! - Odwrócił się w stronę wampira. Ten jednak wzruszył ramionami.
  • Muszę pić. - Odparł lekceważąco. - Jeśli mam być szczery to nie zamierzałem cię zmienić.
  • Jak to?
  • Nie my wybieramy. - Wyjaśnił. - Dana osoba musi mieć w sobie coś, co pod wpływem ugryzienia przekształca ją w podobnych nam.- Ta informacja trochę zbiła z pantałyku Kowalskiego. - Za niedługo będzie świtać, więc czas się ukryć. Tobie radzę to samo.
Fidelis siedział jeszcze przez chwilę na murku fontanny. Nie wiedział co ma robić. Najchętniej poczekałby na wschód słońca i poddałby się jego promieniom. Jednak czuł, że nie może tego uczynić. Wstał więc, w głowie nadal mu się kręciło, ale jakoś szedł. Kierował się do swojego mieszkania. Po drodze spotkał kilku ludzi, na szczęście większość z nich spała pijackim snem. Lecz parę kobiet, prawdopodobnie pracownic domów publicznych, widząc jego postać zaczęło krzyczeć.
To zmuszało Kowalskiego do ukrywania się w zaułkach i placach kamienic. Kiedy w końcu dotarł do swojego miejsca zamieszkania prawie upadł na podłogę z wrażenia. Wszystkie jego sprzęty zostały wyniesione. Nie ostał się żaden mebel. Najwidoczniej rodzina już podzieliła się spadkiem.

sobota, 21 maja 2016

Rozdział 3 cz. 3

Witajcie, tym razem o normalnej porze. ;) Miłej lektury i zapraszam do komentowania. 


Profesor wyszedł szybko z budynku, uważając by nie narobić hałasu. Wiedział, że jeden z braci zawsze pilnuje porządku, ale tym razem nie spotkał go, z czego był bardzo zadowolony. Przeszedł obok biblioteki i kapituły, po czym znalazł się przy furcie. O tej godzinie powinna być zamknięta. Po kilku pchnięciach i ciągnięciach okazało się, że rzeczywiście brama taka była.
Uczony zdziwił się. Nie widział by ktoś wracał, a przecież postać spod muru nie mogła się rozpłynąć. Miał już wracać do siebie gdy przyszłą mu do głowy pewna myśl. Podszedł do drzwi pomieszczenia gdzie przesiadywał furtian. Ustąpiły pod lekkim naciskiem. Profesor nie mógł liczyć na nic lepszego. Wszystkie klucze wisiały na tablicy obok wejścia, a każdy z nich był podpisany. Szybko zabrał ten od wyjścia i po chwili znalazł się poza murami klasztoru.
Szedł wydeptaną ścieżką prowadzącą w głąb lasu, który otaczał budynki klasztorne. Niebo było mocno zachmurzone, więc praktycznie nic nie było widać. Do tego dochodziło gęste listowie. Profesor postanowił skręcić bardziej w centrum, mając nadzieję, że coś znajdzie. A właściwie kogoś. Po niedługim czasie znalazł się na polance powstałej po wycince drzew.
Von Libera szedł przed siebie, kiedy nagle potknął się i poleciał jak długi na ziemię. Przeklinając w duchu wszystkie korzenie oraz inne tego typu rzeczy wstał, otrzepał ubranie, po czym spojrzał na przyczynę swego upadku. W tym momencie chmury rozsunęły się i światło malejącego księżyca spadło nie na korzeń, lecz na ciało młodego chłopaka.
Profesor wzdrygnął się, lecz mimo to podszedł i sprawdził puls. Nie wyczuł niczego, oprócz tego, że ciało było już zimne. Kiedy to stwierdził przyjrzał się dokładniej zwłokom. Młodzieniec był ubrany w białą tunikę, trochę ubrudzoną ziemią i trawą. W biodrach był przepasany białą wstęgą. Na szyi widniały sine ślady po palcach. Po tym von Libera domyślił się, że przyczyną śmierci było uduszenie.
Ale uczony dostrzegł coś jeszcze. Ubranie na wysokości serca było rozdarte. Profesor rozchylił materiał i to co zobaczył spowodowało u niego mdłości. Okazało się, że wycięto serce, w jego miejscu zionęła czarna dziura.
  • Wstań i się nie ruszaj. - Usłyszał za swoimi plecami. Posłusznie wykonał polecenie oraz obrócił się by ujrzeć tego kto mówił. Ujrzał ludzką postać, ubraną w coś na wzór czarnego habitu z płaszczem i naciągniętym na głowę kapturem. Człowiek ten trzymał opasłą księgę, którą opierał na pasie miedniczym. Jednak nie to zdziwiło profesora. Gdy spojrzał na twarz ukrytą pod kapturem dojrzał oblicze jakby z czarnego marmuru, tak samo jego dłonie. Oczy świeciły złotym blaskiem.
  • Kim jesteś? - Zapytał uczony cofając się o pół kroku, przy czym prawie ponownie przewrócił się o ciało.
  • Nie poznajesz mnie? - Postać udałą zdziwienie i uśmiechnęła się pokazując dwa długie kły. Były tak białe, że odbijało się od nich księżycowa poświata.
  • Ty... - Profesor zwęził oczy. - Co tutaj robisz?!
  • Mógłbym zapytać o to samo... - W głosie wampira dało się słyszeć lekceważącą nutę.
  • Twoje czyny nie pozostaną bez kary! - Von Libera wyciągnął z torby krzyż oraz kołek. Kainita na to podniósł brew i zaśmiał się szyderczo.
  • Nie truj mi o „Zbrodni i karze”. Sam nie jesteś lepszy. - Postać wskazała na martwe ciało. - I zrozum wreszcie, że krzyż na mnie nie działa...
  • Nie? - Było widać autentyczne zdziwienie uczonego. Z resztą nie ma co się dziwić, przez wszystkie lata uczono go, że święty znak jest najlepszą obroną. Był tak zdziwiony, że nawet nie dotarło do niego oskarżenie.
  • On razi tylko tych, którzy mają krew na rękach i tego nie odpokutowali. - wyjaśnił wampir. - Ja pokutuję prawie czterysta lat...
Kiedy to mówił w oddali dały się słyszeć syreny policyjne. Obaj spojrzeli na siebie i równocześnie zaświtała im myśl, że trzeba zniknąć z miejsca zdarzenia. Postać wampira zaczęła się rozmywać, a po chwili zmieniła się w czarną mgłę, która uleciała w przestrzeń. Profesor nie miał tak efektownego zejścia ze sceny. Przebiegł polankę najszybciej jak pozwalał mu wiek. Potem wracał się ścieżkami, jednak trochę się zgubił. Przez to znalazł się w klasztorze parę minut przed policją.
Na szczęście udało mu się odłożyć klucz na miejsce tak, że raczej nikt nie zauważyłby chwilowego zniknięcia. Nie ominęło go jednak pytające spojrzenie brata furtiana, gdy ten podchodził pod wrota bramy zaalarmowany pukaniem funkcjonariuszy. Jednak że miał teraz pilniejsze sprawy nie dopytywał co gość robił na dziedzińcu o tej porze.
Drugi to raz opat musiał się tłumaczyć. I tym razem utrzymywał, że wszyscy bracia byli w swoich pokojach. W pewnym momencie trochę się zdenerwował i zapytał co to za podejrzenia. Osobiście był przekonany, że tak potwornych zbrodni nie mógł dokonać nikt z klasztoru. Całej rozmowie przysłuchiwało się prawie całe zgromadzenie. Co spowodowało to, że kiedy otworzyły się drzwi to kilka osób się mocno zachwiało, prawie upadając na policjantów.
Jednym z podsłuchujących był von Libera. Słuchając dochodził do wniosków, że albo opat nie za bardzo orientuje się w tym co się dzieje w klasztorze, albo jest dobry w kłamstwach. Był przekonany, że prawidłową odpowiedzią jest opcja druga. W takim razie musiał się dowiedzieć co dokładnie jest ukrywane.
Jak na razie wiedział tyle, że jest wampir. Ale nie wiedział kto nim jest. Tak rozmyślając nad tym wszystkim wrócił do swojego pokoju. Miał już się położyć gdy rzucił mu się w oczy notes brata Humariusa. Profesor stwierdził, że skoro i tak zarywa noc to dlaczego by nie przeczytać tego co chciał przekazać stary pustelnik.
Von Libera otworzył notatnik w miejscu gdzie przedtem zakończył jego lekturę. Strony były całkowicie zapełnione pochyłym pismem. Profesor musiał się pochylić nad stronicami by móc odczytać treść. Niewielkie litery zlewały się z sobą, do tego dochodził fakt tego, że asceta praktycznie nie stosował przerw między wyrazami. Widać było, że zależało mu by przekazać jak najwięcej.
Notatka zaczynała się tak: W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego...

środa, 11 maja 2016

Rozdział 3 cz. 2,5

Witajcie, poprzedni rozdział był trochę krótkawy, więc ten jest dłuższy. :) Wstawiam dzisiaj, bo w sobotę mam maturę (jak i jutro) i kurs, więc cały dzień zajęty. Miłej lektury. ;)


Refektarz był dużym pomieszczeniem o sklepieniu radialnym. Posadzka była czarno-białą, skośną szachownicą. Stoły zostały ułożone w literę U i nakryto je białymi obrusami. Krzesła pamiętające wiele pokoleń mnichów ustawiono po obu ich stronach. Ich oparcia były rzeźbione oraz wykonane z litego drewna. Opaci każdorazowo stwierdzali, że nie opłaca się je wymieniać na nowe, więc zabytki służyły codziennym potrzebom braci.
Goście zasiedli na swoich miejscach, na obu skrzydłach, opat wraz z braćmi usiadł przy poprzecznym stole. Profesorowi wskazano miejsce obok opata. Po drugiej stronie przełożonego siedział ów mnich, którego von Libera rozpoznał na pogrzebie. Sztywno wyprostowany, z rękami ukrytymi w rękawach habitu. Miał jasną twarz, czarne włosy o krótko obstrzyżone, ale nie za bardzo. Udawało mu się je zaczesać na prawy bok, tworząc przedziałek w 4/5 wysokości skroni. Niebieskie oczy wpatrywały się w przestrzeń przed sobą.
W tym momencie opat wstał i gestem dłoni uciszył zebranych. Gdy już zapanowała cisza, opat odchrząknął oraz zaczął mówić.
  • Witam was wszystkich... - zaczął i przerwał przesuwając wzrokiem po zebranych. - Smutny powód zebrał nas tutaj. Wielu z nas znało brata Humariusa niemal od zawsze, był jednym z tych elementów naszego życia, który był, jest i zdawałoby się, że nieprzerwanie będzie. Jednak śmierć dotyka każdego - w tym miejscu opat znów zrobił przerwę. - Ale nie smućmy się, wierzymy przecież, że doczesna śmierć jest początkiem. Początkiem wiecznej chwały w Niebie. - Po tym wstępie przełożony klasztoru ciągnął dalej. - Za chwilę zostanie podany poczęstunek, zgodnie z tradycją. Przedtem jednak chciałbym ogłosić kilka spraw. Po pierwsze, nowym pustelnikiem w tym murach zostaje brat Anastazy – krewny zmarłego. Ceremonia ślubów pustelniczych odbędzie się w niedzielę. Wszystkie zapiski, zgodnie z ostatnią wolą, zostały zniszczone. Jednak jeden zeszyt miał ocaleć. Wedle prośby to pan ma go otrzymać. - W ostatnim zdaniu opat zwrócił się do profesora.
  • Ja?
  • Owszem, oto on. - Przełożony wyciągnął cieniutki, bordowy notes formatu A5. Był dosyć podniszczony na rogach, ale sprawiał wrażenie solidnego. Von Libera przyjął go nadal zdziwiony. - A teraz pomódlmy się przed posiłkiem. - Opat zwrócił się do wszystkich, po czym uczynił znak krzyża.


***
Brat Anastazy modlił się po cichu w kościele. Kiedy przez okna zaczęło padać światło przesunął się w cień. Oto przyszedł ten dzień. Za kilka godzin miał zostać pustelnikiem. Zastąpi swojego wuja (właściwie brata dziadka) i będzie mieszkał poza dormitorium. Co prawda, był profesem od prawie pięciu lat, ale nadal czuł się trochę nieswojo we wspólnocie.
Nie wiedział, że temu wszystkiemu przyglądał się profesor. Gdy mnich wychodził ze świątyni ten poszedł za nim. Okazało się, że brat poszedł do gabinetu opata. Przed zapukaniem rozejrzał się, ale nie dojrzał von Libery. Profesor przysunął się do drzwi i przyłożył ucho.
  • Na pewno nic nie podejrzewa? - Nieznany głos najpewniej należał do brata Anastazego.
  • Robimy co w naszej mocy... - Odezwał się opat.
  • Kto pozwolił by miał w ręce dziennik brata Rafaela? - Dał się słyszeć wyrzut.
  • Wiesz, że brat Hieronim żyje czasem swoim życiem, kiedy jest wśród książek... - Odparł opat. - Przypomniałem mu co powinien dawać profesorowi.
  • A jak o nim mowa... - Głos zdawał się bliższy niż przedtem. Von Libera szybko schował się za zakrętem korytarza. Usłyszał jak otwierają się drzwi od gabinetu. - Dziwne, dałbym głowę, że kogoś wyczuwałem.
  • Pewnie ci się zdawało. - Opat wzruszył ramionami.
  • Może... - Brat Anastazy zamknął ponownie drzwi.
Profesor wycofał się do swojego pokoju. Teraz miał pewność, że klasztor coś przed nim ukrywa. Postanowił zacząć śledzić brata Anastazego zaraz po ceremonii. Spojrzał na zegarek, dochodziła dwunasta, czyli miał jeszcze pół godziny. Postanowił udać się do ogrodu.
Usiadł na jednej z ławek, naprzeciwko niego siedział sędziwy mnich, który trzymał w ręku różaniec. Jego widok przypomniał von Liberze o notesie od brata Humariusa. Wyciągnął go i zaczął czytać. Pierwsze strony zajmowały łacińskie teksty modlitw. Profesor przerzucał je bez zaciekawienia. Później były różne zapiski dotyczące ksiąg Pisma Świętego. Uczony miał już odkładać notatnik gdy pod jego koniec zobaczył nagłówek „Dla profesora von Libery”.
Już miał zacząć czytać gdy odezwał się dzwon wzywający na Mszę. Von Libera chciał ją sobie odpuścić, ale przypomniał sobie, że ma obserwować dziwnego mnicha. Ruszył w kierunku kościoła. Przed świątynią zebrała się grupka wiernych. O czymś dyskutowali.
  • Nie wiedziałam, że brat pustelnik miał jakiś krewnych... - Mówiła starsza kobieta. - Nie pamiętam, by ktoś go kiedyś odwiedzał.
  • Kryśka, daj spokój. - Odezwał się jakiś mężczyzna w garniturze. - Znów tworzysz jakieś teorie spiskowe.
  • Mówię jak jest. - Obraziła się staruszka.
  • Mówisz co ci ślina na język przyniesie... - Wtrącił tamten. - Przecież brat Anastazy od kiedy się pojawił to informował, że jest krewniakiem brata Humariusa. Jak dla mnie to nawet trochę za często... - Dodał po chwili.
Profesor wszedł do kościoła. Główną nawę przystrojono białymi różami. Tuż przed balaskami ustawiono klęcznik i krzesło. Ceremonia miała się zacząć za kilka minut. Celebracji przewodniczył miejscowy biskup. Procesja mnichów wchodziła według starszeństwa braci. Na samym jej końcu szedł brat Anastazy.
Mnich zajął miejsce przed prezbiterium. W tym czasie chór braci śpiewał „Media vita”, von Libera musiał przyznać, że sztuce celebracji klasztor nie miał równych. Bracia usiedli w stellach i zaczęła się liturgia. Po trochę przydługich pozdrowieniach zaczęły się lekcje mszalne. Profesor nie skupiał się zbytnio na nich. Do jego świadomości dotarło jedynie pierwsze zdanie „Przepasz swoje biodra, wstań i mów wszystko, co ci rozkażę. Nie lękaj się ich, bym cię czasem nie napełnił lękiem przed nimi. A oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną żelazną i murem spiżowym (...)”.
Potem zastąpiło wyłączenie się i mechaniczne odpowiadanie w czasie psalmu. Następnie druga lekcja i w końcu perykopa z Ewangelii. Profesorowi coś świtało gdy ją słyszał. Opowiadała o Synu Bożym wychodzącym na pustynię. „Ciekawe czy ją specjalnie wybrali...” przeszło uczonemu przez myśl. Trzeba było przyznać, że dobrze spasowała do okoliczności.
Po tym wszystkim przyszła kolej na homilię. Wygłaszał ją ojciec opat. Pierwsza jej część dotyczyła historii pustelnictwa. Opowiadał jego rozwój od Antoniego Wielkiego, poprzez Pawła skończywszy na Pachomiuszu. Cały ten wykład trwał około pół godziny. Następne dziesięć minut zeszło na tym jakie zadania czekają nowego pustelnika.
Gdy minęło kazanie ceremonia przeszła do właściwej swej części. Biskup stanął przy ołtarzu. Biały ornat trochę szeleścił przy tej czynności. Podano mu mitrę i pastorał.
  • Niech się zgłoszą Ci, którzy chcą się podjąć życia pustelniczego. - Powiedział tubalnym głosem ordynariusz.
  • Ja, brat Anastazy, zgłaszam się. - Odrzekł mnich.
Obaj podeszli do balasek. Mnich uklęknął na schodkach. Zaczął rozwiązywać białe cingulum, które opasywało jego biodra. Gdy to uczynił, zdjął płaszcz, szkaplerz oraz habit. Kiedy został tylko w spodniach oraz koszuli, biskup wyciągnął dłoń w kierunku jednego z kapłanów. Ów podszedł niosąc jakiś materiał, jak się okazało były to nowe szaty dla brata Anastazego.
  • Przyjmij tę czarną szatę jako symbol umarcia dla świata. - Ordynariusz rozpoczął obłóczyny. - O Boże, Panie nasz, niech przez Twoją łaskę brat Anastazy opuści sprawy tego świata i narodzi się dla Twojego Królestwa.
  • Amen. - Odparł mnich.
  • Przyjmij ten pas jako symbol rad ewangelicznych oraz pustelniczej dyscypliny. - Rzekł biskup podając gruby i szeroki, skórzany pas, którym przepasał się mnich. - O Boże, Panie nasz, niech przez twoją dobroć brat Anastazy żyje według Twych napomnień w doskonalszym wypełnieniu Twojej Ewangelii.
  • Amen.
  • Przyjmij ten krzyż jako symbol Zmartwychwstałego, któremu będziesz służyć dniem i nocą. - Nastąpiła chwila ciszy, podczas której mnich zakładał krucyfiks. - O Boże, Panie nasz, niech przez Twoją Opatrzność brat Anastazy nigdy nie przestanie żyć dla Twojej Chwały i zbawienia świata.
  • Amen.
  • Przyjmij ten biały płaszcz jako symbol łaski Bożej, która będzie na tobie spoczywać. - Biskup podał już ostatnią z rzeczy trzymaną przez kapłana. - O Boże, Panie nasz, okryj twego sługę szatą łaski, aby obmyty Krwią Baranka cieszył się radością zbawionych.
  • Amen. - Po tym ostatnim potwierdzeniu podano mu kartkę z rotą ślubów. - Ja, brat Anastazy od Miłości miłosiernej, świadomy swego wyboru ślubuję zachować czystość, ubóstwo oraz posłuszeństwo w posłudze pustelniczej. Dokonuję tych ślubów przed obliczem Boga, Jego sługą, naszym biskupem, Andrzejem, wszystkimi kapłanami i wiernymi Jego świętego Kościoła.
Boże Wszechmogący, za wstawiennictwem Świętej Matki i Wszystkich Świętych, proszę, dopomóż mi w ich wypełnieniu. - Po tych słowach mnich wstał i złożył kartkę na ołtarzu oraz podpisał się na jej dole.
***
Profesor siedział w swoim pokoju. Odpoczywał po tych wszystkich ceremoniach. Jako gość klasztoru został zaproszony na poczęstunek, który okazał się uroczystym obiadem z biskupem. Na szczęście nie był w centrum uwagi, więc kiedy nowy pustelnik wyszedł już do pustelni on sam przepraszając poszedł po kryjomu za nim.
Jednak niewiele udało mu się zobaczyć. Brat Anastazy spędził całe popołudnie w swoim eremie, a von Libera jedynie doczekał się odcisków spacerując tam i z powrotem czekając na jakiś ruch byłego mnicha.
Teraz spoglądał na ostatnie promienie zachodzącego słońca. Zastanawiał co ma dalej zrobić. Przecież nie może cały dzień siedzieć przed eremem, a także musi dalej prowadzić badania ksiąg. Choć do tego drugiego mu się nie spieszyło odkąd dowiedział się, że nie wszystkie książki są mu przekazywane.
Von Libera zamierzał się położyć i udać się w objęcia Morfeusza, ale coś go niepokoiło. Wyszedł na korytarz i przeszedł pod drzwi naprzeciwko jego pokoju. Zapukał cicho, ale nikt nie odpowiedział, więc nacisnął klamkę. Zamek ustąpił. Pomieszczenie wydawało się niezamieszkałe. Żadnych rzeczy osobistych, walizek czy też ubrań. Postanowił wejść i wyjrzeć przez okno na dziedziniec. Dojrzał cień przemykający się pod ścianą muru.

niedziela, 8 maja 2016

Rozdział 3 cz. 1

Trochę spóźnione, ale matura is coming. ;)


„Nocne marki”


Do pogrzebu została godzina. Profesor z ciekawości postanowił zajrzeć do kaplicy przedpogrzebowej. W momencie, w którym wszedł bracia kończyli modlić się koronką do Miłosierdzia Bożego. W krótkiej chwili pomieszczenie opustoszało, gdyż mnisi musieli udać się na jedno z oficjów.
Von Libera został jeszcze chwilę i przyglądał się freskom. Większość z nich pamiętała jeszcze początki klasztoru. Artysta, który zajmował się ich malowaniem trochę wyprzedzał swoją epokę. Wizerunki na ścianach przestawiały ludzi różnych stanów tańczących wraz z szkieletami.
Uczony miał już wychodzić gdy coś rzuciło mu się w oczy, więc podszedł do trumny. Była ona trochę dziwna, przypominała te z westernów. Profesor domyślał się, że została wykonana w murach klasztoru. Wiedział przecież, że jeden z braci był stolarzem i ma warsztat.
Jednak to co zaciekawiło von Liberę to to, że wieko zabito. I to nie małymi gwózdkami, ale potężnymi gwoździami. Profesor dotknął ich, ale w tej samej chwili usłyszał mocne chrząknięcie za sobą. Obróciwszy zobaczył jednego z mnichów niosącego kilka bukietów róż.
  • Proszę nie dotykać trumny. - Powiedział z wyrazem zgorszenia.
  • Przepraszam. - Odpowiedział von Libera odsuwając się na bok. - Ale dlaczego zabiliście wieko?
  • Takie było zarządzenie opata. - Odparł tamten wzruszając ramionami. - Pewnie chodziło o to by nie zsunęło się podczas przenoszenia.
Mnich wziął kilka flakonów stojących przy ścianie i włożył do nich róże.
  • To były jego ulubione kwiaty. - Powiedział bez związku brat.
  • Byliście blisko? - zapytał von Libera.
  • Był moim ojcem duchownym. - Odparł brat wycierając oko. - To dzięki niemu zostałem mnichem.
  • Możesz mi coś o nim opowiedzieć? - Zainteresował się profesor.
  • Co tu dużo mówić. - Powiedział ze wzruszeniem. - To był święty człowiek. Pamiętam go z czasów gdy był już na wózku. Dlatego rzadko wychodził z pustelni. Ostatni raz na moje śluby wieczyste... - Szloch przerwał wypowiedź mnicha, który musiał usiąść. - Przepraszam. - zwrócił się do profesora gdy już się trochę uspokoił.
  • Proszę nie przepraszać. Rozumiem co brat czuje. - Von Libera usiadł obok.
  • Muszę się przygotować do pogrzebu. Będzie pan uczestniczyć?
  • Myślę, że tak.
  • W takim razie do zobaczenia. - Pożegnał się brat.
Sam pogrzeb przebiegał bez żadnych niezwykłości. Profesor trzymał się z boku i starał się nie rzucać w oczy. Zauważył, że w uroczystościach brało udział wielu ludzi. Wszystkie okoliczne miejscowości miały swoich przedstawicieli, kilka nawet przyjechało autokarami.
Gdy procesja doszła do wykopanego grobu von Libera spostrzegł, że nie on jeden trzyma się na uboczu. Jeden z braci robił wszystko by wtopić się w tłum, ale przez to był jeszcze bardziej widoczny. Profesor rozpoznał w nim mnicha, który stał przy taśmie policyjnej.
  • Czy ja brata skądś nie znam? - Zagadnął.
  • Ćśśś. - Upomniał go mnich. - Trwa pogrzeb.
Po tych słowach przeszedł bliżej celebransa, który intonował ostatnie słowa „Salve Regina”. Po tym udzielił błogosławieństwa i ogłosił, że zaproszeni goście są proszeni, żeby udać się do refektarza. Brat Jeremiasz podszedł do profesor i powiedział mu, że również jest zaproszony.
  • Ja?
  • Tak, takie było życzenie brata Humariusa. - Odparł mnich.
  • Ale dlaczego? - Zdziwił się von Libera
  • Nie wiem, brat Humarius miał zwyczaj nie tłumaczyć się ze swoich postanowień. - Odrzekł brat Jeremiasz. - Chyba, że Ojcu Opatowi.