Z lekkim opóźnieniem, ale wczoraj jakoś zaspałem z tym. ;)
„Requiem aeternam x 2”
Minęły trzy dni od przybycia Josepha von Libery do klasztoru. Przez
cały ten czas siedział pogrążony w lekturze starych manuskryptów
i starodruków. Trzeba było przyznać, że nie była to zbytnio
wciągająca lektura.
Ponieważ klasztor nie był zbytnio często odwiedzany przez badaczy,
ani opaci nie odczuwali potrzeby skatalogowania zbiorów, to też
wchodząc do biblioteki miało się przed sobą prawdziwą stajnię
Augiasza. Jedyną osobą, która potrafiła się w niej rozeznać był
brat bibliotekarz. Był on osobą w średnim wieku, z wianuszkiem
włosów wokół głowy. Chudy, niemal kościsty, jakby jego jedynym
pokarmem było wdychanie bibliotecznego kurzu.
Uczony wrócił pamięcią do chwili gdy zawitał w bibliotece.
- Czego sobie pan życzy? - Brat Hieronim zapytał gdy profesor ledwo przekroczył próg.
- Szukam czegoś o historii tego miejsca, legend oraz prywatnych zapisków braci. - Odpowiedział von Libera gdy podszedł do kontuaru.
Mnich podrapał się w zamyśleniu po łysej głowie. Widać było,
że intensywnie otwiera szufladki w mózgu szukając odpowiednich
fiszek. Po chwili zniknął za regałami nucąc jakąś pieśń pod
nosem. Profesor rozpoznał w niej utwór pod tytułem „Na smentarzu
mieszkać będę...”. Von Libera uznał, że chyba każdy z
tutejszych braci ma jakąś swoją dziwność i lepiej nad tym się
nie zastanawiać.
Po około 15 minutach brat Hieronim wrócił pchając wózek
wypełniony knigami wielkości atlasu.
- Pierwsza dostawa: kroniki, dziennik z XVII wieku oraz notesy opatów. - Powiedział zadowolony z siebie.
Od tego czasu von Libera zaanektował jeden ze stołów czytelni.
Przejrzał setki stron, dziesiątki rozdziałów i nie natrafił na
żadną wzmiankę, która nawiązywałaby do legendy o wampirze.
Profesor z coraz bardziej gasnącym zapałem przewracał kolejne
kartki szukając bezskutecznie jakiegokolwiek śladu kainity.
Pod koniec trzeciego dnia, kiedy to słońce brało się do
zachodzenia, a profesor chciał odłożyć czytaną książkę coś
przykuło jego uwagę. Był to zapis w księgach prowadzonych przez
brata medyka. Wzmianka brzmiała tak:
„Rocznica
poświęceni Bazyliki Laterańskiej, święto, Roku Pańskiego 1468.
Brat furtian przyprowadził chorego – Vulnus
ictum s. punctatum na wysokości serca, jednak nie zagrażająca
życiu, nie naruszono płuc ani serca. Brak pulsu, bardzo niska
temperatura ciała...”
Von Libera oprał się na krześle i popatrzył w przestrzeń.
„Czyżby jednak...” pomyślał. Przewróciwszy stronę wrócił
do lektury.
„...Stwierdziłem
zgon jednak kiedy przyszedł opat pacjent otworzył oczy i rozmawiał
z Ojcem... Może się pomyliłem?”
Nie zwracając uwagi na chrząkanie brata Hieronima dającego wyraźne
znaki, że pora wracać do pokoi, profesor czytał po wielokroć ten
sam tekst. Iskierka nadziei rozpaliła wnętrze uczonego. Chciał
skakać ze szczęścia. W końcu coś co dawało szansę
potwierdzenia. Co prawda nikłą, ale zawsze jakąś.
Tego wieczoru profesor po raz pierwszy z zadowoleniem kładł się
spać. Marzył, że uda mu się potwierdzić rodzinną legendę i
dokończy dzieła swoich przodków. Bo trzeba wiedzieć, że rodzina
von Libery nie była zwyczajna. Profesor należał do prastarego rodu
łowców. Jego gałąź specjalizowała się w łapaniu wampirów.
Jednak problem polegał na tym, że był ostatnim, z tej odnogi rodu.
Inną sprawą było to, że sam nie do końca wierzył w te wszystkie
opowieści. Był to dla niego pewien rodzinny folklor, ale nie
podzielał entuzjazmów rodziców i ich rodzeństwa gdy prezentowali
swoje osikowe kołki, srebrne bronie, krzyże i relikwiarze.
Uczony zasnął dość szybko. Przez niewielkie okno przeświecał
księżyc w pełni. Oprócz tej odrobiny światła w pokoju panowała
ciemność. Zdawało się nawet, że w jednym z kątów ciemność
była gęstsza niż w innym miejscach.
Profesor otworzył oczy, czując jakiś wewnętrzny niepokój. Ciemna
masa z kąta podniosła się tworząc wysoką postać ubraną w
długie szaty, z zaciągniętym kapturem na głowie. Von Libera
podniósł się na łóżku.
- Kim jesteś? - zapytał.
- Tym kogo szukasz, drogi profesorze. - Głos nieznajomego odbijał się lekkim echem, choć był on ledwo dosłyszalnym szeptem.
- Wampir! - Profesor chwycił leżący na stoliku nocnym krucyfiks i wyciągnął go przed siebie.
- Odpuść sobie... Nie przyszedłem zrobić ci krzywdy. - odparł spokojnie.
- Nie wierzę ci. - odpowiedział uczony nadal ściskając krzyż.
- Nie musisz. - Postać uśmiechnęła się i w blasku księżyca błysnęły dwa potężne kły. - Odejdź z tego klasztoru i zostaw nasze sprawy w spokoju. - W głosie wampira zagrzmiała groźba.
- A jeśli nie? - Odrzekł hardo von Libera.
Uśmiech znikł z twarzy nocnego przybysza i dało się słyszeć coś
na wzór warkotu. Ciało nieznajomego zaczęło się rozmywać i na
powrót stawać się ciemną mgłą. Nagle postać skoczyła na
profesora. Ten zdążył tylko krzyknąć.
Następnym co dotarło do świadomości uczonego to dźwięk budzika
i kościelne dzwony wzywające braci na pierwsze modlitwy. Von Libera
wstał zlany zimnym potem. Nie wiedział co myśleć o nocnym
koszmarze. Doszedł do wniosku, że to po prostu podświadomość
spłatała mu figla i po wczorajszym odkryciu nagrodziła go takim
snem.
Kiedy z powrotem znalazł się w bibliotece zaczął szukać
wczorajszej księgi. Jednak nie było jej na stole. Podszedł do
brata Hieronima i zapytał o nią. Ten odparł, że w zbiorach nie ma
takiej książki.
- Przecież wczoraj ją czytałem. - odparł profesor.
- Znam na pamięć wszystkie tytuły jakie są w tych zbiorach. Na pewno nie ma tutaj zapisków medyka z XV wieku. - upierał się mnich.
Profesor odszedł i usiadł na swoim miejscu. Zaczął się
zastanawiać czy i wczorajsze odkrycie nie było częścią jego snu.
Jednak był pewnym, że poprzedniego dnia trzymał książkę w
dłoniach.
Z jego rozmyślań wyrwał go straszliwy krzyk, który rozległ się
za murami klasztoru. Był to krzyk przerażenia, połączony z
rozpaczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz